środa, 13 lipca 2016

Rozdział 26.2

Rozdział 26.2
część II
Wbiegłam zdyszana przez bramę do stajni.
- Co ci tak długo zajęło? - spytała Johanna z pretensją w głosie.
- Przepraszam... Coś mnie zatrzymało.
- Lisbeth robi wszystko co w jej mocy jednak pracy jest o wiele za dużo jak na kilka dziewcząt. Każda para rąk się przyda.
Kiwnęłam głową. W stajni panowało zamieszanie. Dziewczyny biegały w tą i z powrotem. Gdy któryś z gości skończył lekcję trzeba było rozsiodłać i oporządzić konia, a zaraz potem przygotować do jazdy kolejnego.
- Raven, proszę osiodłaj tego gniadego araba! - krzyknęła Lis energicznie szczotkując sierść konia którego kilka dni temu widziałam na wybiegu.
- To tej dziewczyny...?
- Yhm - potwierdziła nie przerywając pracy.
- Nie mogła go sama osiodłać...? - jęknęłam.
- Nie marudź już. Tam leży ekwipunek. - wskazała głową na przygotowane pod ścianą rzeczy.
Bez dalszych narzekań narzuciłam na klacz czaprak koloru zgniło zielonego i założyłam brązowe siodło. Odwiązałam wcześniej już założoną uzdę w tym samym kolorze i trzymając za nią wyszłam na zewnątrz rozejrzeć się za właścicielką. Był tu taki tłok, że nie miało sensu zgadywanie, na którą z dziewczyn czekam.
Po dłuższej chwili zaczynałam się niecierpliwić gdy  zobaczyłam biegnącą w moją stronę osobę ze strojem idealnie pasującym do ekwipunku klaczy.
- Angel! Już osiodłana! Dzięki Bogu... - wysapała.
Wyrwała mi uzdę z ręki wsiadła na grzbiet.
- Już jestem spóźniona na jazdę! Szybko mała!
Wyjechała galopem przez bramę, a ja stałam lekko zaskoczona tym wszystkim.
- Nie ma za co...- wymamrotałam.
*   *   *
- Jest jeszcze coś co mam zrobić? - spytałam.
Nie spodziewałam się, że ten dzień będzie taki intensywny. 
- To już wszystko na dzisiaj - powiedziała pogodnym tonem Lisbeth siadając obok mnie na kostce siana - Ja jeszcze trochę zostanę żeby pozamiatać.
- Johanna cię zmusiła?
Roześmiała się.
- Mogę cię zapewnić, że robię to z własnej woli.
- Nie rozumiem cię.
- Hm?
- Dla ciebie to przyjemność. Nie praca.
- Dokładnie.
- I tego własnie nie rozumiem.
- Przecież wiesz, że dzięki temu jestem szczęśliwa.
- Co w tym przyjemnego...?
Jej wzrok utkwił na różowym od zachodu słońca niebie.
- Kocham konie. Od dziecka kochałam. Są dla mnie wszystkim, całym moim światem.
- No ale...
- Wiem, że tobie trudno to zrozumieć - przerwała mi - Ale spójrz na to z mojej strony. Spełniło się moje marzenie. Jestem tu. W Jorvik. Na wyspie na której mieszkają przemili ludzie, a przede wszystkim... Wszędzie można jeździć konno. Nie tylko na padoku lub w jakimś małym lesie. Wszędzie.
Zamilkłam na chwilę próbując zrozumieć co czuje Lisbeth.
- Rano zawsze zrywam się wcześnie i pierwsze co robię  to biegnę do stajni. Każda chwili w tym miejscu wydaje mi się wspaniała.
- Nawet jeśli ta chwila to zamiatanie podłogi?
- Nawet jeśli ta chwila to zamiatanie podłogi - powtórzyła potwierdzająco ze śmiechem.
Zazdroszczę jej... Ona robi codziennie to samo co ja, ale nasze poglądy na temat co robimy różnią się pod każdym względem. Dla mnie to praca. Dla niej spełnienie marzeń.
- Wiesz... - odezwała się przyciszonym tonem - Jazda konna jest dla wszystkich. Jeśli spróbujesz... Możliwe, że inaczej spojrzysz na swoje obowiązki.
Po tych słowach odeszła, zostawiając mnie z moimi przemyśleniami. Czasem wyprowadzało mnie z równowagi to, ile razy ludzie próbowali namówić mnie do jazdy. Jednak to był pierwszy raz, kiedy zaczęłam się nad tym zastanawiać.
*   *   *
Kogut na farmie rodziny Sunfield był naprawdę głośny. Po mimo spędzonego tu czasu wciąż nie mogłam się przyzwyczaić do jego piania. Jednak uważałam go za swój naturalny budzik, dzięki któremu wstaje o idealnej porze. Mam wtedy czas na spokojnie przygotowanie się do pracy. Ubrałam się i wyszłam do stajni.
Oczywiście Lisbeth już dawno tam była. Pomachała mi rozpromieniona. Odwzajemniłam uśmiech i chwyciłam za miotłę. Rano przyjechał wóz z dostawą siana, którego resztki były rozrzucone wszędzie na około.
- Cześć mała - powiedziałam do klaczy sabiano.
Parsknęła. Myślę, że to dzięki niej dzisiaj wstałam bez oporów. Nie wiem czemu, ale... W jakiś sposób mnie intryguję. Jest odmienna na swój sposób i chociaż dopiero co do nas przyjechała sam jej widok zmusza mnie do uśmiechu. Po wysprzątaniu stajni  z resztek siana wyprowadziłam parę koni na wybieg. Stanęłam na chwilę by popatrzeć na brykające konie. Może po części rozumiem Lisbeth... Może to naprawdę da się potraktować jako przyjemność...Ale tyle czasu już się przed tym broniłam, że nie miałam pojęcia czy  nie jest już za późno. Z zamyślenia wyrwał mnie dotyk, który poczułam na ramieniu. Odskoczyłam na pewną odległość.
- Przepraszam nie chciałam cię przestraszyć - powiedziała ciepłym głosem dziewczyna. To do niej należał gniady arab.
- Nie... Wszystko ok... Trochę mnie zaskoczyłaś - spróbowałam się uśmiechnąć, ale chyba mi nie wyszło.
- Cóż... To ty wczoraj osiodłałaś Angel, prawda?
Kiwnęłam głową.
- Wczoraj się spieszyłam... I tak jakoś wyszło... Przepraszam.
Pierwsze wrażenie jakie na mnie zrobiła wyrywając mi uzdę z ręki nie było najlepszym z możliwych, ale z każdym kolejnym wypowiedzianym przez nią słowem, zmieniałam o niej zdanie.
- Jestem Ivy. Ivy Crazyrock - przedstawiła się.
- Raven Icelake.
- No ten... Dzięki.
- Spoko.
Roześmiałyśmy się.
- Idziesz do stajni? - spytała.
- Yhm.
Ruszyłyśmy w kierunku budynku.
- Jesteś tu pierwszy raz?
Ciekawość jak zwykle brała nade mną górę.
- Nie - uśmiechnęła się - Mieszkam tu.
Mieszka?
- Tak właściwie to się przeprowadziłam już jakiś czas temu, ale cały czas podróżuję.
- Z Angel?
- Yhm. Jeździmy na zawody, lub w jakieś miejsca, w których można cieszyć się krajobrazem. Jednak żadne z tych miejsc nie dorównuje Jorvik. Tym razem zostaniemy trochę dłużej za nim ponownie wyruszymy.
Tak... Wszyscy tak uważają.
Doszłyśmy na miejsce.
- A ty? Na jak długo przyjechałaś?
Zaskoczona tym pytaniem, zajęło mi chwilę na pozbieranie myśli do kupy. Myślałam, że skoro zajęłam się jej koniem to oczywiste, że jestem tu na stałe.
- Pracuję tu. I... mieszkam.
- Ale...Super! Też bym chciała!
Skrzywiłam się lekko. Kolejna osoba, która myśli, że to coś fajnego...
- Myślałam, że zajęłaś się Angel bo jesteś na jakimś wolontariacie czy coś.
No tak. Herman w takich okresach zaprasza różne dziewczyny z poza Jorvik by pomagały w stajni, lub organizuje wolontariaty. Był to naprawdę dobry pomysł. Tym sposobem zyskuje więcej rąk do pomocy i daje szansę na spełnienie marzeń. Lisbeth trafiła tu na przy okazji wolontariatu. Wtedy byłam jeszcze mała i moje obowiązki były mocno ograniczone. Gdy Herman zobaczył z jaką pasją wykonywała swoją pracę, zaproponował jej stałą posadę. Pamiętam jak długo była w szoku po usłyszeniu tego.
- Pomagam w stajni od dziecka.
- W takim razie na pewno kochasz konie.
Nie. Wcale nie. Jednak chciałam uniknąć dalszych pytań więc skinęłam ledwo zauważalnie.
- Dobra, spieszę się na lekcję. Widzimy się później, ok?
- Yhm - wymamrotałam z lekkim uśmiechem.
*   *   *
Czesanie sierści takiej maści było w jakiś sposób fascynujące. Przywykłam do standardowych kolorów. Oczywiście, konie w stajni Jorvik były piękne, nawet ja musiałam to przyznać. Czarne jak smoła, białe jak chmury... Ale barwy sabiano nie mogłam porównać do żadnej rzeczy. Następnie wyczesałam jej długą grzywę. Pierwszy raz poczułam coś innego. Jakby to nie była kolejna monotonna czynność, którą powtarzam w kółko od dobrych paru lat tylko coś zupełnie nowego.
- Hej!
Odwróciłam się by zobaczyć do kogo skierowane są te słowa. Zobaczyłam Ivy machającą do mnie.
- Ale śliczny koń! - zachwyciła się, kiedy zobaczyła klacz, którą czesałam.
- Tak...
- Jest twój? - zapytała z entuzjazmem w głosie.
Pokręciłam głową i dostrzegłam cień rozczarowania na twarzy Ivy. 
- Nie mam swojego konia.
- Spoko. Mam teraz chwilę wolną. Może pojedziemy na przejażdżkę?
Tego się właśnie obawiałam.
- Ja... Nie jeżdżę.... - powiedziałam z zakłopotaniem.
- Słucham? - zabrzmiało jakby niedosłyszała.
- Nie jeżdżę.
- Cooo?! Żartujesz!
Parsknęłam śmiechem.
- Taka sama reakcja jak wszystkie inne.
- Nie, ale poważnie?
- Yhm.
- Ale kiedyś musiałaś jeździć.
- Ani razu.
- Ani razu nie dosiadłaś konia?! Mieszkając w Jorvik?
- Dokładnie.
- O kurczę. Spotkałam niezwykłą dziewczynę.
- Czuję się zaszczycona - odparłam z komiczną powagą na co roześmiała się.
- Ivy! - zawołał ktoś.
Stała tam grupka dziewczyn na koniach.
- Jedziesz z nami? - spytała jedna z nich - Czekamy na ciebie.
- Cóż jednak nie mam wolnego... Szkoda naprawdę chciałam się z tobą przejechać.
Gdy odchodziła nie wiem dlaczego ale zawołałam ją.
- Ivy!
- Tak?
- Porozmawiamy jeszcze...Kiedyś...?
- Jasne!
*   *   *
Wróciłam do swojego pokoju dosyć późno, ale zanim to zrobiłam siedziałam nie wiadomo jak długo i wpatrywałam się w moją ulubioną klacz arabską. Trudno było mi oderwać wzrok od tak rzadko spotykanej maści. Ale ona niedługo zostanie sprzedana. Nie będę mogła już nigdy jej zobaczyć. Na pewno trafi się jeszcze jakiś koń z takim samym ubarwieniem... Nie mam pojęcia co we mnie wstąpiło. Nie będę przecież tęsknić za koniem, na którym nawet nie jeździłam. To tylko zwykły koń. Taki jak wszystkie. A jednak coś oprócz maści było w niej innego...