środa, 30 listopada 2016

Rozdział 26.6

Rozdział 26.6

Gdy tylko przełożyłam nogę przez jej grzbiet i wygodnie usiadłam w siodle znów przebiegł mnie dziwny dreszcz. Złapałam w prawidłowy sposób wodzę i popatrzyłam na wszystkich.
- A więc...?
- Wiesz jak ruszyć, nie?
Kiwnęłam głową i lekko szturchnęłam łydkami jej bok. Co prawda był to stęp, ale... Kto by pomyślał... Ja naprawdę samodzielnie dosiadłam konia.
Przejechałam trzy kółka powoli nabierając pewności, kiedy nagle Herman oznajmił...
- A teraz kłusem.
- C-co...?
Johanna spojrzała wątpliwym wzrokiem na Hermana.
- Jesteś pewien? Może trochę więcej teorii...
- Myślę, że Raven wie o jeździe więcej niż się spodziewamy, prawda?
- Yhm...
Tak, to prawda. Lata obserwowania zawodowych jeźdźców musiały dać efekty. Pytanie tylko czy dam radę zrobić to tak jak należy.
Ivy i Joshy usiedli na ogrodzeniu.
- Dajesz Raven!
Wzięłam głęboki wdech, ponownie uderzyłam łydkami i zacmokałam. Klacz od razu przeszła do kłusu, a ja odchyliłam się mocno do tyłu, co spowodowało szarpnięcie wodzy i zwolnienie z powrotem do stępa.
- Jeszcze raz... Dalej mała.
Przycisnęłam łydki mocniej i ponownie zakłusowała.
- Plecy proste!
Łatwo powiedzieć...Cały czas podskakiwałam w siodle mając wrażenie, że zaraz spadnę.
- Musisz jechać trochę szybciej, wtedy będzie ci o wiele łatwiej złapać rytm! - wydawał instrukcje Herman.
Kiwnęłam głową i zacmokałam.
- Pokaż mi co potrafisz piękna... - szepnęłam jej do ucha.
Przyspieszyła i to bardzo. Musiałam ją powstrzymać by nie zagalopowała. Ale wszystko co robiłam nie wychodziło prawidłowo.
- Zwolnij!
Szarpnęłam za wodzę, ostro hamując. Westchnęłam.
- Spokojnie Raven - odezwał się Joshy - Jeszcze raz.
Zawróciłam do krawędzi i podjęłyśmy drugą próbę. Tym razem się uda. Muszę pokazać, że jestem w stanie na niej jeździć. Obserwowałam długo...Ujeżdżanie...Wyścigi...Lekcje... Ja też mogę.
- Ręce bliżej szyi konia! Nie powstrzymuj jej.
- Yhm...
- Zaufaj jej! - krzyknęła Ivy
No tak...Zaufać. Zaufanie. To był brakujący element. To rzecz, która sprawie, że jeźdźcy i konie w Jorvik tak dobrze się dogadują. To sprawia, że jeźdźcy z Jorvik są tacy wspaniali. To rzecz, która jest podstawą do budowania więzi.
- Ufam ci... Więc ty też...Mi zaufaj.
Przyspieszyła do idealnej prędkości, a ja natychmiast złapałam rytm.
- No proszę, a myślałem, że bez palcata się nie obejdzie...- myślałam na głos Herman - Mówiłeś, że jest płochliwa i nieposłuszna? - zwrócił się do Josha.
- Tak... Tak to wyglądało.
- Cóż...Ja tu widzę potulną, słuchającą się klacz, którą naprawdę chciałbym kupić.
Na dźwięk tych słów cicho westchnęłam i wyprostowałam plecy bardziej, patrząc przed siebie. Taką postawę miał Joshy, kiedy pierwszy raz go zobaczyłam.
- Piękny kłus Raven! - wołała z zachwytem Ivy.
Czułam się wspaniale. A podobno galop jest jeszcze lepszy.
Teraz gdy wszystko wychodziło jak należy mogłam jechać z uśmiechem.

 *   *   *
Po pewnym czasie przestałam już liczyć kółka. Przejechałam ich naprawdę dużo.
- Świetnie ci poszło. Poklep ją i wystarczy na dzisiaj. Pewnie obie jesteście zmęczone.
Poklepałam delikatnie jej szyję.
- Dobry konik...
Zeskoczyłam na ziemię lekko się zataczając. Joshy mnie przytrzymał.
- W końcu się przyzwyczaisz
Odwzajemniłam jego uśmiech i chwyciłam za uzdę. Ruszyłam w stronę stajni i zobaczyłam, że ktoś nas obserwuję. Miałam takie uczucie przez połowę lekcji. Za rogiem stał zgarbiony jak zwykle pan Sands.
- Ciekawe co on tu robi... - powiedział Joshy nie odrywając od niego wzroku.
Nagle poczułam silne ukłucie i złapałam się za głowę.
- Raven, wszystko w porządku? - spytała Ivy.
- Tak... To nic.
Raz jeszcze spojrzałam na pana Sandsa.  I odprowadziłam klacz do stajni. Odkąd zaczęłam się nią zajmować działy się ze mną dziwne rzeczy... Dreszcze, które czasem nawet wydawały się przyjemne... I jakieś takie uczucie, które trudno opisać.
Odprowadziłam i oporządziłam klacz do boksu.
- Dziękuje...Za dzisiaj.
Zarżała cicho, a ja powoli się oddaliłam
Przez kolejne trzy dni codziennie jeździłam po parę godzin. Wszystko mnie bolało, ale byłam w stanie tyle wycierpieć. Nie spadłam z konia. Jeszcze... Jednak widać było, że codzienne treningi przynosiły niesamowite efekty.
Galop nie był taki łatwy na jaki wyglądał. Johanna twierdziła, że powinnam jeszcze przez przynajmniej dwa tygodnie ćwiczyć kłus. Ale czasu było coraz mniej, a ja muszę opanować jazdę jak najszybciej.
Od wczesnego ranka byłam już na padoku ćwicząc wolny galop, który dosyć opornie, ale jednak wychodził.
- Przyciśnij łydki mocniej, inaczej spadniesz!
Na narożniku gwałtownie skręciłam przechylając się mocno na bok.
- Nie panikuj!
Już myślałam, że to będzie mój pierwszy upadek z konia, gdy odruchowo złapałam, ręką za siodło i szybko się podciągnęłam hamując przy tym.
Odetchnęłam i poklepałam ją po szyi.
- Zróbcie parę kółek stępem - powiedział Herman - Świetnie ci idzie.
- Świetnie? - jęknęłam - Chyba żartujesz...
- Raven, jesteś pierwszą osobą jaką znam, która tak szybko nauczyła się jeździć. Nawet nie byłaś na lonży.
To prawda...Zupełnie o tym zapomniałam. Herman pominął etap z lonżą.
- Radzisz sobie wspaniale, nie próbuj zaprzeczać.
Jadąc stępem przy ogrodzeniu zobaczyłam jakąś kobietę o podobnych rysach twarzy co stojący obok Joshy.
- Dzień dobry - przywitałam się niepewnie przejeżdżając obok nich.
- Witaj - odpowiedziała z promiennym uśmiechem.
- Raven, poznaj moją mamę - powiedział Joshy.
- O...- zająknęłam się - Miło mi panią poznać.
- Mnie również. Masz może chwilę czasu? - spytała.
- Um...Chyba tak.
Zsiadłam z konia.
- Popilnuje jej - zaproponował Joshy, biorąc ode mnie uzdę.
- Przejdźmy się - powiedziała i ruszyła w stronę stajni.
Jeszcze raz spojrzałam na chłopaka pytającym wzrokiem, a on mrugnął do mnie z uśmiechem.
O co tu chodzi? Podążyłam szybko za jego mamą by nie zostać w tyle.
- I jak?
- Proszę? - przechyliłam lekko głowę.
- Fajnie się na niej jeździ?
Od razu zrozumiałam co tu się dzieje i kiwnęłam entuzjastycznie głową.
- Tak! I to bardzo! To znaczy...Nie jeździłam dotąd na innych, ale...
Zaśmiała się krótko, odgarniając czarne włosy z oczu.
- Rozumiem.
Wykrzywiłam usta w nieznacznym uśmiechu.
- Joshy dużo mi o tobie opowiadał.
- N-naprawdę? - spytałam lekko zdziwiona.
- Tak. Ale nie martw się. Zostałaś przedstawiona jako niezwykła i silna dziewczyna.
- Aha...
- Posłuchaj... Chciałabyś by tu została prawda?
- Klacz...?
- Yhm.
- Oczywiście - powiedziałam stanowczo.
- Jak już pewnie wiesz w następnym tygodniu opuszczamy stajnie Jorvik. Do tego czasu mój mąż chciałby podjąć decyzję o sprzedaży.
Serce zabiło mi szybciej. Co chce przez to powiedzieć...?
- Musisz wiedzieć, że kochamy wszystkie nasze konie i chcemy by trafiały w dobre ręce. Nie wątpliwie ty i pan Smith jesteście osobami, które posiadają doświadczenie i widać, że sobie poradzą.
Więc ojciec Josha ma wybór. Czy sprzedać ją panu posiadającemu prestiżowy ośrodek jeździecki i najlepsze warunki jakie można sobie wyobrazić, oraz szansa na zrobienie z tej klaczy czempiona, czy sprzedać ją prawdopodobnie po niższej cenie dziewczynie, która co dopiero zaczęła jeździć i nadal ma wszystko przed sobą. Jak myślisz, którą opcję by wybrał?
- Tą pierwszą...
- Właśnie.
Zapanowała chwila ciszy.
- Jednakże
Uniosłam wzrok.
- Ja jestem za tą drugą. Joshy uparł się bym przyszła na twój dzisiejszy trening. Ten chłopak łatwo nie odpuszcza - westchnęła po czym kontynuowała dalej - Wtedy udało mi się dostrzec to, co Joshy tak w tobie podziwia. Udało mi się zobaczyć twoją pasję do jeździectwa. Mimo, że jeździsz dopiero od kilku dni widzę jak bardzo to kochasz, chociaż starasz się tego nie okazywać. Jesteś niesamowita.
Twoja determinacja...Twój wyraz twarzy kiedy siedzisz w siodle. Jestem w stanie to dostrzec.
Ale, żeby jeździec był taki zdeterminowany musi mieć powód prawda?
Kiwnęłam oszołomiona głową.
- Wątpię czy na jakim kolwiek innym koniu mogłabym zobaczyć taką ciebie. Wiem, że zrobisz wszystko by ona tu została, a ja postaram ci w tym pomóc.
Nie wierzę... Więc tak ludzie postrzegają mnie podczas jazdy...
- J-ja...Ja nie wiem co powiedzieć... - wyjąkałam.
- Nie musisz mówić nic - położyła mi rękę na ramieniu. Idź dalej ćwiczyć.







niedziela, 2 października 2016

Rozdział 26.5

Rozdział 26.5
Decyzja, która zmieni życie

Czy wierzycie w przeznaczenie? Że wasz los jest już zaplanowany? Że nie możecie zrobić absolutnie nic by to zmienić? Ja nie wiem. Nie jestem pewna. Czy urodziłam się po to by ją spotkać? Po to by obronić świat? A może to jednak czyn zadecydował o mojej przyszłości. Nie wiem. Ale...Gdybym miała odpowiedzieć...Myślę, że jednak mam wpływ na to co się stanie. Ale, żeby to zobaczyć trzeba czekać. Czekać, a wtedy...Dowiem się kim tak naprawdę jestem.

*   *   *
Przez całą noc nie mogłam zmrużyć oka. Jeszcze chyba nigdy w życiu tak się nie stresowałam. Co jeśli powiedzą, że już za późno na naukę? Co jeśli mnie wyśmieją? Sama nie jestem co do tego wszystkiego pewna... Boje się jeździć...Najbardziej boje się ich reakcji... Ale naprawdę chcę by tu została. Herman powinien przyjść za chwilę ją obejrzeć. Johanna będzie pewnie w pobliżu... Trzeba będzie też spytać o cenę...Jestem ciekawa co powie Ivy...
W stajni od rana panował gwar. Jako pierwszą ujrzałam Lisbeth, która powitała mnie promiennym uśmiechem.
- Czy... Był tu może Herman...? - zapytałam jakbym się czegoś obawiała.
- Nie, nie widziałam go. Potrzebujesz czegoś?
Pokręciłam głową  i podniosłam szczotkę z półki. Rozejrzałam się dookoła i natychmiast zauważyłam, że jej nie ma.
- Lis... Gdzie ona jest...?
- Spokojnie.  Lora wyprowadziła ją na wybieg.
Odetchnęłam z ulgą i poklepałam po szyji Lemon.
- W takim razie to tobą się dziś zajmę.
Wykonałam parę zamaszystych ruchów gdy zorientowałam się, że cała się trzęse. Coraz szybciej przesuwałam szczotką po czarnej sierści. Lemon parsknął głośno.
- P-przepraszam mały...
Usłyszałam dźwięk kroków i obróciłam się gwałtownie. Herman.
- Cześć Raven.
- H...H-hej...
- Gdzie jest ta klacz?
- N-n-na wybiegu...
- Pójdziesz po nią? Naprawdę chciałbm ją zobaczyć.
- Hę...? J-jasne!
Pobiegłam w stronę wybiegu podniesiona trochę na duchu tym, że Herman chciał ją obejrzeć.
Jednak zaraz mój kawałek nadziei znów rozwiały wątpliwości. Przy ogrodzeniu stali dwaj mężczyźni. Jeden z nich był ubrany w wyjątkowo elegancki strój jeździecki. Był wysoki i chudy. Miał czarne wąsy i przyczesane do tyłu włosy. Obok stało jego przeciwieństwo. Drugi stał zgarbiony w jasno brązowym długim płaszczu. Czarne włosy miał tylko po bokach a reszta głowy łysa.
Odczekałam chwilę, a gdy odeszli popędziłam do klaczy.
- Kim byli ci ludzie...?
W odpowiedzi zarżała cicho, a ja wiedziałam, że nie ma chwili do stracenia. Jak tylko przyprowadzę ją do Hermana muszę natychmiast znaleźć Josha.
- Nie wzięłam kantara...! - jęknęłam.
Nie mogę teraz wrócić do stajni.
- Idziemy, mała.
Położyłam jej jedną rękę na grzbiecie a drugą na szyi.
- Tylko proszę... Bądź spokojna...
Rozejrzałam się czy nikt nie jedzie. Biorąc pod uwagę to, że jest płochliwa, brak kantara może stanowić poważny problem. Ruszyłam w kierunku stajni.
- Dobrze... Trzymaj tak dalej.
Ale jak to w najsłynniejszej stajni Jorvik, ktoś musi jechać po głównej ścieżce. Duży koń minął nas z zaskakującą prędkością, a ona wyszarpnęła się z mojego uścisku.
- Nie...! Nic się nie stało...!
Wierzgnęła do tyłu, a ja odskoczyłam. Teraz sobie zdałam sprawę. Przeceniłam swoje możliwości. Nie mam doświadczenia. Boje się...
Mogłam tylko patrzeć jak kolejne osoby przejeżdżają obok nas, a ona jest strasznie zestresowana.
Co robić...? Ale...Od kiedy to ja zastanawiam się nad tym co robię...
Podbiegłam do niej.
- Proszę, uspokój się...!
Uniosła w górę przednie kopyta.
- Idziemy do stajni... Do domu...
Nagle usłyszałam okropny dźwięk. Odruchowo się odwróciłam. Ciężarówka. Omiotłam wzrokiem ścieżkę. Powinna przejechać, ale co stanie się kiedy będzie obok nas... Możliwe, że klacz wpadnie pod koła jeśli spłoszy się jeszcze bardziej.
- Na bok...
Ciężarówka nieubłagalnie zbliżała się w naszą stronę.
- Na bok! - zignorowałam próbę stanięcia przez klacz dęba i rzuciłam się jej na szyje. Próbowała się wyrwać, ale ja przytrzymałam ją mocniej.
Ciężarówka przejechała, a spowodowany przez nią podmuch wiatru rozwiał jej grzywę. Uchyliłam powieki. Stała tam. Obok mnie. Nie uciekła. Nie kopnęła mnie. Nie wyrwała mi się. Została przy mnie, zupełnie spokojna.
Odetchnęłam i poklepałam ją po pysku.
- Z tobą to zawsze jakieś problemy. Chodźmy!
 Droga do stajni minęła w miarę szybko, ale z każdym krokiem stres narastał, że kiedy już tam dojdziemy okaże się.... Nie. Nie mogę teraz o tym myśleć.
Przechodząc przez bramę usłyszałam swoje imię.
- Raven! - zobaczyłam jak Joshy biegnie w moją stronę.
- Cześć...
- Co jest? - spojrzał pytająco na klacz.
- Herman chciałby ją zobaczyć...
- A właśnie... Wiesz, że w następnym tygodniu wyjeżdżamy..?
Kiwnęłam głową. Właśnie. Teraz muszę spytać...
- Kim byli...Tamci obok... Wybiegu...
- Kto?
Zająknęłam się.
- Masz na myśli pana Smitha i Sandsa?
- Hm?
- Są zainteresowani kupnem i...
- Na Aideen, ona jest piękna...! - westchnął Herman, gdy zobaczył klacz.
- Prawda? - z zapałem przytaknęłam.
- Podejdźcie tu - powiedział.
Joshy pomógł mi zaprowadzić ją do boksu, gdzie Herman dokładnie ją obejrzał.
- W pełni sprawna... Niezwykle rzadkie umaszczenie... Mówisz, że jest płochliwa?
- Tak...- odparł jakby z żalem Joshy.
- Nic poza tym?
- Raczej nie.
- Aktualna cena...? - spytał z powagą w głosie.
- 70 tysięcy szylingów... Cały czas się podwyższa...
Herman wypuścił powietrze. Zacisnęłam ręce w pięści czekając na jego odpowiedź.
- Czy jest szansa na spotkanie się z człowiekiem chętnym do kupna.
Chłopak kiwnął głową.
- Panowie Smith i Sands zostają tu tak jak my, do następnego tygodnia.
- Możesz powtórzyć to drugie nazwisko...?
- Sands. Nie wygląda na takiego, ale tata mówi, że jest posiadaczem ogromnej firmy.
Herman wydawał być się oszołomiony. Nie miałam pojęcia o co chodzi.
- Powiedziałem coś nie tak?
- Nie, nie...- zaprzeczył - Czy mógłbym spotkać twoich rodziców? Chciałbym złożyć ofertę.
Co...? Co on właśnie powiedział...?
- Oczywiście. Jak tylko wrócą z jazdy od razu ich poinformuję.
- Naprawdę?! - wykrzyknęłam - Chcesz ją kupić?
- Nie chce ci robić nadziei, Raven. Wydaje mi się, że natknęliśmy się na ciężkich rywali...
Nie zdążyłam przemyśleć tego co powiedział bo do stajni wpadła Johanna.
- Tutaj jest! - wysapała.
Spojrzeliśmy na nią pytająco.
- Szukałam tej klaczy wszędzie... Myślałam, że uciekła...!
- Przecież mówiłam, że Raven chce pokazać ją Hermanowi...- powiedziała wyłaniająca się zza rogu Lisbeth.
- Hm? Co tu się dzieje? - kolejna osoba weszła do stajni.
- Cześć, Ivy... - pomachałam do niej z zażenowanym uśmiechem.
- Herman, czyżbyś chciał kupić znowu jakiegoś konia?- spytała podejrzliwie Johanna.
- Dokładnie.
- Mamy pełne ręce roboty z tym co już kupiliśmy więc może się zastanów.
- Ja myślę, że to dobry pomysł - powiedziała Lisbeth -Raven się do niej przywiązała.
- A jaka jest cena?
Zrobiło się niezłe zamieszanie... Wszyscy zadawali setki pytań, a ja wiedziałam, że nadszedł ten moment. Wszyscy się tu zgromadzili.
- Um...Przepraszam...- zaczęłam nieśmiało.
- Nie, to za drogo. Nie zgadzam się.
- Zrozum Johanna...
- Koń jak koń.
- Mogę coś powie...
- Zapewniam, że jest całkowicie czystej krwi, świetnie wyszkolona - próbował przekonać ją Joshy.
- Ale cena wciąż idzie w górę?
- Tu nie chodzi o cenę tylko o wieź - Lisbeth zaczęła się trochę irytować.
- Dziewczyna, która nie lubi koni nawiązała więź w parę dni?
Johanna była taka tylko wtedy, kiedy naprawdę ją coś zdenerwowało. Nie wiem tylko co to mogło być...
- A niby czemu, nie? - wtrąciła się Ivy.
- Ej, słuchajcie...- spróbowałam ponownie.
- Bo to Raven! Ona nigdy nie chciała dosiąść konia!
- Najwyraźniej się to zmieniło - Joshy spojrzał na mnie.
- Szczerze w to wątpię . Dlaczego nagle miałaby...
- CISZA! - wrzasnęłam.
Wszyscy umilkli. Wzięłam głęboki wdech.
- Jeżeli ma ktoś do mnie jakieś pytania, proszę kierować je do mnie - zaczęłam - Myślę, że to ja znam na nie odpowiedź. Chciałam też powiedzieć, że... Że...- odetchnęłam - Chcę nauczyć się jeździć konno.
Zapadła jeszcze większa cisza niż przedtem.
- Co powiedziałaś...?
Wyprostowałam się i odezwałam się głośniejszym tonem,
- Chce nauczyć się jeździć konno.
- Nie możliwe....
Teraz nie mam już nic do ukrycia. Chce powiedzieć wszystko co leży mi na sercu.
- Wiem, że to nie będzie łatwe, ale... Johanna. Mylisz się. Nie jestem do końca pewna czy to można nazwać więziom, ale wiem na pewno, że nie chce by ta klacz opuściła naszą stajnie. Lisbeth. Mówiłaś, żebym zajmowała się też innymi końmi, ale ja zawsze wracałam do niej. To dlatego, że ona jest wyjątkowa. Nie rozumiem swoich myśli, dlatego nie jestem w stanie wytłumaczyć czemu tak uważam. Ivy. Dzięki tobie odkryłam prawdziwe piękno Jorvik. Prawdziwe piękno można ujrzeć tylko siedząc na grzbiecie konia. Joshy. Dziękuję ci za to, że jesteś tu jako ktoś na kim mogę polegać, i dziękuje za to, że zdecydowałeś się przyjechać do stajni Jorvik. Herman... Dziękuje ci za to, że wysłuchałeś mnie i zainteresowałeś się nią. To co wydarzyło się w te kilka ostatnich dni, zawarzyło na mojej decyzji. Chcę nauczyć się jeździć więc... Pomożecie mi?

*   *   * 
- Ubierz to!
- Nie, to będzie ci bardziej pasować!
Lisbeth i Ivy przeszukiwały skrzynie z ubraniami do jazdy.
- Czy to ma jakieś znaczenie...?- jęknęłam.
- No jasne, że tak - zrobiła obrażoną minę Ivy, na co się roześmiałyśmy.
- Ivy ma rację, musisz dobrze wyglądać. Twój pierwszy raz na koniu musi być idealny.
- Byłam z Ivy na Angel...
- To się nie liczy! Teraz będziesz jeździć sama!
Na tą myśl przebiegł mnie lekki dreszcz. A co jeśli spadnę... Wszyscy będą na mnie patrzeć...
Ivy położyła mi rękę na ramieniu.
- Poradzisz sobie. Na pewno.
Spróbowałam się uśmiechnąć. Pewnie nie wyszło...
- Znalazłam! - krzyknęła triumfalnie Lisbeth - Idealne dla ciebie.
Włożyłam na siebie cały sprzęt i wyszłam z dziewczynami na dwór. Wszyscy stali obok małego padoku obok stajni. Ich oczy zwróciły się w moją stronę.
Johanna podeszła do mnie.
- Nie myślałam, że ten dzień kiedyś nastąpi - powiedziała cicho.
- Nie róbmy z tego jakiejś wielkiej rzeczy...- uśmiechnęłam się lekko.
- Świetnie wyglądasz - odezwał się Herman - Te ubrania leżą na tobie idealnie.
- Prawda? - objęła mnie ramieniem Ivy.
- No dobrze w czasie, kiedy wy się przebierałyście my przygotowaliśmy ci konia. Wyprowadź go Joshy.
Tego byłam najbardziej ciekawa. Nie miałam pojęcia na jakim koniu będę jeździć.
Joshy powoli wyprowadził z boksu przygotowanego konia. To ona.
- Hę...?! Będę na niej jeździć?
Kiwnęli głowami. Myślałam, że naukę zacznę na jakimś kucyku lub co najwyżej Jorvik gorącokrwistym.
- J-jesteście pewni...? Ona jest płochliwa i w ogóle...
- Skoro chcesz na niej jeździć to trzeba to zrobić od razu. Podczas lekcji nawiążecie ze sobą prawdziwą więź - mrugnęła do mnie Johanna.
- Ale...
- Rodzice wyrazili zgodę - powiedział Joshy.
Ivy poklepała klacz po pysku.
- Na co czekasz? Wsiadaj!




wtorek, 6 września 2016

Małe, bardzo małe zmiany

Witaaaam! Przepraszam, że znowu bez rozdziału.... Mam kilka spraw do powiedzenia.
Po pierwsze jak zauważyliście wstawiłam zdjęcie przy tytule, ale nie jestem pewna czy wygląda to korzystnie... Proszę o waszą opinię.
Po drugie do niektórych nowych rozdziałów pojawią się zdjęcia. Będę je dodawać w miarę możliwości (no wiecie...Walki na miecze itp. na razie w SSO nie ma..). A no i jeszcze jak już piszę to baaaaardzo chciałabym podziękować Isabel Macland, mojej czytelniczce, która zachęca mnie do pisania swoimi komentarzami <3.
Rozdział pojawi się albo w okolicach weekendu albo trochę wcześniej. (Przepraszam...Szkoła...)
A tu jedno ze zdjęć akurat pasujących do rozdziałów dodatkowych.

(Tak wiem, Raven ma blond włosy..)


Przypominam o możliwości dołączenia do amino ^-^ Cały czas czekam na czacie ;3
Proszę o komentowanie~ Widzimy się w następnym rozdziale!

piątek, 19 sierpnia 2016

Polskie SSO Amino

Hejka! Dzisiaj coś innego niż nowy rozdział   :3. Otóż stworzyłam swoją własną ,,społeczność", czyli pierwsze polskie amino o SSO.
Amino to aplikacja na telefon,tableta itp. Każde amino jest o innej tematyce, większość z nich jest po angielsku, więc zdecydowałam że zrobię coś dla polskich graczy sso. Co możecie tam robić? Pisać o dosłownie wszystkim co związane z tematem star stable, polecać swoje blogi, kanały ma yt, można tworzyć ankiety, dyskusje... I wiele innych.
Żeby dołączyć trzeba zainstalować aplikację amino, a następnie po odtworzeniu jej, w pasku wyszukiwania wpisać Star stable Pl.
Więcej szczegółów na miejscu. ^-^ Mam nadzieje ze dolaczycie! ❤

środa, 17 sierpnia 2016

Rozdział 26.3

Rozdział 26.3
część III

Wstałam z niewielką nadzieją, że ten dzień będzie nieco ciekawszy niż zwykle. Pierwsze co zrobiłam to chwyciłam szczotkę i podeszłam do niej.
- Raven, nie musisz jej tak cały czas czyścić - powiedziała Lisbeth - Jest jeszcze dużo innych koni, które potrzebują szczotkowania bardziej niż ona.
- I tak będe musiała to zrobić...
- Słuchaj ona tylko stoi tu, a inne konie prawie cały czas trenują. Zajmij się nimi.
Przewróciłam oczami i podeszłam do białego araba.
- Ty jesteś pewnie White, co...? - mruknęłam do siebie.
Jeździłam szczotką po jej zaskakująco czystej sierśći. To też piękny koń... ale... Tym razem nie czułam nic niezwykłego. Przed oczami miałam tylko biel. Żadnych innych odcieni. Westchnęłam.
- Możesz iść do niej - usłyszałam głos, który tym razem nie należał do Lisbeth.
Odwróciłam się.
- Joshy...?
Milczałam chwilę zastanawiając się czemu jest tu o tak wczesnej porze, kiedy nagle oprzytomniałam.
- Przyszedłeś po Lemon, tak? Przepraszam, nie zdąrzyłam jej jeszcze przygotować...
- Nie, nie. Nie po to tu jestem.
- Hm?
- Przyszedłem ci pomóc.
- Pomóc? Mi...?
Pierwszy raz spotykam się z gościem stajni, który z własnej woli postanawia pomóc której kolwiek ze stajennych. Ten chłopak coraz bardziej mnie zaskakuje...
- Ja się zajmę White, a ty wróć do swojej ulubionej klaczy.
- Ulubionej...?
- Przecież widać to z daleka.
Moje pytające spojrzenie  nieźle go rozbawiło. Postanowiłam więc wrócić do szczotkowania mojej ulubionej klaczy.
- To co, czemu mi pomagasz? Ktoś ci za to płaci? - spytałam podejrzliwie.
Wybuchnął śmiechem.
- N-no co?!
- Jesteś naprawdę zabawna.
- Nie odpowiedziałeś...
- Czy to takie dziwne? To w końcu konie należące do mojej rodziny. Nie widzę powodu, dlaczego miałabyś od rana się nimi opiekować.
- To moja praca...
Pokręcił głową.
- Nie będę siedział bezczynnie, podczas gdy ty ciężko pracujesz. Nie jesteś tu od usługiwania mi. Ja mam dużo czasu, sam mogę zrobić parę rzeczy.
Na chwilę zapadła cisza i było słychać tylko odgłos szczotki szorującej po sierści. Przerwał to ten kogut. Ten sam, który cały czas nawet w dni wolne pieje wcześnie rano. Czasami nawet cały dzień... Zatkaliśmy uszy pod wpływem bardzo głośnego dźwięku.
- On zawsze tak wrzeszczy? - spytał Joshy próbując przekrzyczeć hałas.
- Nie, tylko czasami.
- Co?
- Powiedziałam, tylko czasami!
Roześmiał się znowu, a ja lekko uniosłam kąciki ust. Nagle arab tupnął głośno kopytem i zarżał.
- Wystraszyła się.
Pracuję w stajni długo, ale Johanna nigdy dokładnie nie wyjaśniła mi jak postępować w takich sytuacjach. Raz za razem rozbrzmiewało pianie koguta, a klacz stawała się coraz bardziej niespokojna.
W takich sytuacjach działałam odruchowo.
- Ciii... Cicho...
Spróbowałam powoli zbliżyć dłonie do jej pyska. Szarpnęła głową i cofnęła się o parę kroków.
- Ej, spokojnie... To tylko kogut.
Podeszłam powoli, błagając w myślach, żeby nie stanęła dęba.
- Tylko kogut... Taki głupi ptak...
Starałam się nie okazywać zdenerowania, ale ręce już mi się trzęsły.
Nie bój się. Tu jesteś bezpieczna. Ja cię przed wszystkim ochronię.
Jeszcze przez chwilę się wahała. W końcu poczułam dotyk sierści. I poczułam coś niezwykłego. Spojrzałam jej w oczy. Coś dziwnego działo się w środku mnie. To było dziwne... I zaskakująco przyjemne.
- Raven...
Odwróciłam się nadal mając pod ręką gładką sierść.
- Jak ty to...
- O co chodzi.
- Nie no... Ona zawsze jest bardzo płochliwa... to główny powód, dla którego ojciec chce ją sprzedać.
- Przecież to nie było nic wielkiego... Nie przestraszyła się aż tak bardzo.
- Bo szybko zareagowałaś. By ją uspokoić musieliśmy się naprawdę postarać... Zawsze tak było.
- Naprawdę?
- Nie wiem, przez większość czasu jest spokojna tylko czasami... Denerwuje się z byle powodu. Nie zawsze nawet przyczyną jest hałas.
Spojrzałam jeszcze raz na nią.
- Przy tobie jest spokojniejsza.
Dlaczego? Dlaczego akurat przy mnie? Wszystkie te słowa, które wypowiada Joshy... Czy to tylko na pokaz? Czy naprawdę chcę być moim przyjacielem...? Ciężko mi... Komukolwiek zaufać...
- Szkoda, że nie jeździsz. Myślę, że stajnia mogłaby ją odkupić. Nigdy nie wiadomo do jakiego właściciela trafi.
Coś we mnie drgnęło. Pomyślałam, że mogłabym ją widzieć codziennie i na niej jeździ...
Potrząsnęłam lekko głową zanim dokończyłam tę myśl.
- Muszę coś załatwić...- powiedziałam cicho.
- Jasne.
- Dzięki za pomoc.
- To ja dziękuję.
Uśmiechnęłam się i ruszyłam ścieżką prowadzącą na główny padok stajni Jorvik. Zawsze miałam trochę czasu kiedy udawało mi się wcześniej wyjść z pokoju. Potrzebowałam długiego spaceru, żeby to wszystko przemyśleć. Idąc naokoło padoku dostrzegłam Hermana. Tylko on mógł tu stać o tak wczesnej porze.
- Cześć - odezwał się jako pierwszy.
- Cześć...
- Co tu robisz? Nie powinnaś być w stajni?
- Właśnie cię chciałam spytać o to samo...
Roześmiał się krótko.
- Herman...?-  zaczęłam niepewnie.
- Tak?
- Wiem, że to nieodpowiednie pytanie, ale jak dużym funduszem dysponuję stajnia?
Zastanowił się chwilę. Wiem, że raczej nie chciał mi zdradzać sumy pieniędzy co do liczby, ale chciałam wiedzieć na czym stoimy.
-Wystarczającym, żeby wszystko się zwróciło i mieć też coś w zanadrzu.
- Aha...
- No i oczywiście, żeby kupić nowego konia.
Gwałtownie odwróciłam głowę w jego stronę.
Tym razem roześmiał się na dobre.
- N-no co?!
- Trafiłem w sedno, prawda?
- Skąd wiesz...?
- Słyszałem od Lisbeth, że ostatnio bardzo starannie wykonujesz swoje obowiązki.
- A co, wcześniej to nie starannie?!
Zrobiłam obrażoną minę.
- Raczej wątpię, żeby ktoś sprzedawał taką piękną klacz.
- Pokazała ci ją?
- Tak.
- Ona jest na sprzedaż.
Herman uniósł brwi.
- Za jaką cenę?
- Nie wiem, nie pytałam...
- Owszem na konia, nas stać i to nie na byle jakiego... I tak planowałem jakiś zakup w tym sezonie...
Rozszerzyłam oczy. Czy to możliwe? Herman ją kupi? Ale zaraz przypomniałam sobie o czymś istotnym. Joshy powiedział, że do jego ojca napływają liczne oferty. To znaczy, że Herman nie będzie mógł kupić jej po zwykłej cenie...
- Ale nie mogę przepłacać - dodał po chwili.
Przygryzłam dolną wargę.
-  No i jest jeszcze jeden problem.... Mamy naprawdę dużo koni, którymi trzeba się zająć... A kto zajmie się nią? Ktoś musi na niej jeździć, trenować ją... A ty nie jeździsz.
- A jeśli znajdę jakiegoś jeźdźca z naszej stajni, który znajdzie na to czas?
- Pomyślę nad tym...W wolnej chwili przyjdę obejrzeć tą klacz i zobaczę jaką mogę złożyć ofertę.
Kiwnęłam głową.
- Dziękuję.
Zawróciłam w stronę stajni.
- A jeszcze jedno -powiedział.
Spojrzałam przez ramię.
- Daj szanse też innym koniom.
*   *   *
Wysprzątałam trzy pastwiska, oporządziłam pięć koni, poszłam po owies do rodziny Sunfield i odebrać lekarstwa od weterynarza w Jarlaheim. I tam właśnie spotkałam Ivy. Nie spieszyło mi się do z powrotem. Wypełniłam już wszystkie moje obowiązki. Więc bez oporów dałam się zaprosić do kawiarni.
- Gdzie najpierw byłaś kiedy przyjechałaś do Jorvik? - zapytałam.
- Byłam w Jodłowym Gaju.
- Jodłowym Gaju...?
- Yhm! - kiwnęła z entuzjazmem i upiła łyk zimnego napoju - To naprawde piękne miejsce! Sama natura. A widoki z góry? Było cudownie!
- Są tam zawody?
- No jasne, że są! Zdobyłam pierwsze miejsce - uśmiechnęła się z dumą.
- Naprawdę? - spojrzałam na Angel. Wygląda na szybką.
- Nie żeby to były jakieś prestiżowe zawody, czy coś...Ale zawsze warto się sprawdzić.
- Widziałaś jeszcze jakieś inne miejsca w Jorvik?
- Golden Hills - odparła z rozmarzeniem w głosie.
Była w Golden Hills...? Ale jak...?
- Przecież...Przecież bramy są zamknięte...
- Mój wujek pracuję w porcie. Dostałam się tam statkiem.
- I co? Podobało ci się? Jak tam jest? Naprawdę przez cały rok panuje tam jesień? Mieszkańcy są mili? A jak z mieszkaniami? Można jakieś dostać? - tyle pytań cisnęło mi się na język, że nie mogłam się powstrzymać.
- Spokojnie nie wszystko naraz - zaśmiała się widząc moją determinację w oczach.
Rozmowa z Ivy należała do przyjemniejszych rzeczy w mojej nudnej codzienności. Opowiedziała mi wszystko co chciałam wiedzieć o Dolinie złotych liści. Przy niej czas mijał szybko, a ja zapominałam o problemach.
- A tak w ogóle...- zaczęła- Znasz tą starą legendę?
- Tą o Jorvik?
Kiwnęła głową.
- Myślisz, że jest prawdziwa?
- Wątpię. To tylko taka bajka, żeby ściągać turystów.
- Ale w każdej legendzie jest ziarnko prawdy, nie?
- No może i tak, ale żeby jakaś dziewczyna za pomocą jakiegoś zaklęcia zamieniła kawałek skały w wyspę?
- Nosiła w ręce światło czy coś...
- A nie kryształ?
- Co?
- A jak ona się nazywała...?
- Ai... Aidun?
-Aidan?
- Aioon?
Roześmiałyśmy się.
- Może sprawdzimy?
- Hm?
Przecież nie ma tu żadnej biblioteki...Chyba, że...
- Biblioteka jest w Centrum Jeździeckim Srebrnej Polany. Pojedziesz ze mną?
Na dźwięk tego słowa lekko zadrżałam. Pojechać...?
- Wiem, nie jeździsz. Ale ja jeżdżę.
- No nie wiem...
Wsiąść na konia? Pierwszy raz w życiu? Myślałam, że nastąpi to w trochę innych okolicznościach... Ale... Nie chciałam by Ivy pomyślała, że nie mam ochoty z nią przebywać.
- Będziemy jechać powoli, obiecuję. Angel jest bardzo spokojna. Jeśli będziesz chciała to zejdziesz.
- Um...
- Proooooszę!
- Niech będzie...
- Taaak! - zerwała się z krzesła.
- Tylko żadnych skoków!
- W takim razie wskakuj! - wskazała na siodło.
- Yyy...Ale, że teraz...?
- No, a kiedy?
Przełknęłam ślinę i podeszłam do Angel.
- Może jednak innym razem...
- Wchodź!
Westchnęłam.
- Boisz się?
- Nie da się ukryć...
- Mogę cię zapewnić, że Angel jest bardzo posłuszna.
- I bardzo spokojna, tak?
- Dokładnie.
- Przytrzymaj ją...
Ivy chwyciła prawą ręką wodzę, a drugą oparła na szyi swojego konia.
- Pomóc ci wsiąść?
- N-nie dzięki.
Włożyłam stopę w strzemię, a drugą przerzuciłam przez grzbiet. Angel się poruszyła.Wstrzymałam oddech. Ja...Wsiadłam na konia... Patrzyłam się chwilę bez ruchu na czarną lekko falowaną grzywę, gdy uświadomiłam sobie, że Ivy na mnie czeka. Cofnęłam się więc do tyłu, robiąc jej miejsce.
Wskoczyła jednym susem na siodło i wyprostowała się.
- Gotowa?
- Ch-chyba...
Dziewczyna delikatnie szturchnęła konia łydkami. Gdy tylko ruszył, mocno chwyciłam się ramion Ivy.
- Spokojnie. Zobacz. Narazie pojedziemy stępem, więc nie ma co się bać. Angel czuję, że się denerwujesz.
Wyruszyłyśmy z portu w Jarlaheim, drogą prowadzącą do Zielonej Doliny. Gdy wyjechałyśmy na rozwidlającą się drogę, z których jedna prowadziła na opuszczone pola, Ivy odezwała się:
- Możemy przyspieszyć?
- Hę...?
Całą drogę byłam skupiona, żeby utrzymać równowagę w jednym miejscu i nie spaść. Mimo, że to był tylko stęp... A ona chce przyspieszyć?!
-Eee...No...
- W takim tępię dojedziemy tam za godzinę! A jeszcze trzeba wrócić...
- Wiem, ale...
- Nie zdążymy przed zmierzchem!
Wypuściłam wstrzymywane powietrze.
- Dobra...Tylko...Nie za szybko....
- W kłusie byłoby ci raczej nie wygodnie... Więc od razu przejdziemy do galopu.
- Yhm...Czekaj, co?!
- Liczę na ciebie Angel - szepnęła jej do ucha - Pokaż Raven najlepszy galop na jaki cię stać.
Klacz ruszyła przed siebie galopem, a ja odruchowo oplotłam ramiona w okół Ivy.
- Za szybko!
Jednak nie zwolniła. Schowałam twarz w jej kurtce. Muszne przyznać, że się bałam. Chciałam, żebyśmy były już na miejscu.
- Zwolnij...! Proszę...!
Nadal jechałyśmy z tą samą prędkością.
- Raven - odezwała się.
- Co...?
- Popatrz.
- N-na co...?
- Popatrz...
Powoli wystawiłam głowę. Nie wiem. Nie wiem czemu... Przecież widziałam już opuszczone pola wiele razy.
Ale teraz... Ten kawałek wyspy wydawał mi się zupełnie inny. Wszystko było takie...
- Kiedy jesteś na grzbiecie konia, wszystko wygląda inaczej - powiedziała.
To dlatego, że jestem na grzbiecie konia? To dlatego tak bardzo podoba mi się teraz to miejsce?
Na chwilę zapomniałam o prędkości. Zapomniałam o tym, że siedzę pierwszy raz w życiu na koniu. Poczułam wiatr we włosach i ciepłe letnie powietrze smagające moją twarz. Poczułam też coś innego. Nie wiem dokładnie co to było...Na swój sposób było to przyjemne. Uniosłam głowę patrząc na niebo i powoli zachodzące słońce. Uniosłam prawą dłoń w górę...I potem drugą. Zamknęłam na chwilę oczy. I cieszyłam się tą niesamowitą chwilą na grzbiecie konia.

*   *   *
- Tutaj jest! - krzyknęła Ivy i podbiegła do mnie z książką o legendach Jorvik.
- Zobaczmy.
Usiadłyśmy na krzesłach i otworzyłyśmy książkę.

Legenda mówi, że wyspa Jorvik była skałą na zimnym, głębokim morzu, gdy pewnej burzowej nocy na ziemię spadła gwiazda. Dziewczyna na koniu wyłoniła się z płomieni. 
Jechała w chwale przez burzę, pozostawiając za sobą spokój i ciszę, nosząc światło i złotą harfę.
Dziewczyna wraz z koniem dotarła do martwego brzegu, gdzie rzuciła swoje światło, w sam środek wyspy. Życie zaczęło kłębić się na wyspie, a to co kiedyś było zimne i ciemne zostało zmienione w ciepłe i jasne. Według legendy konie Jorvik posiadają specjalną wieź z wyspiarzami.
Głęboko pod wodą, antyczne siły zła znane jako Garnok, były uśpione od początków czasów. W sekrecie mistyczni strażnicy Aideen walczyli z ciemnością i bronili Jorvik przed tymi, którzy pragnęli je zniszczyć. 
W chwilach rozpaczy braterstwo sióstr, Jeźdźców Dusz przybędzie by ocalić wyspę, od zła, które stara się rozerwać świat na kawałki. Mówi się, że braterstwo sióstr prowadzone przez odważną dziewczynę, na grzbiecie konia, przywróci nadzieję i światło, tym którzy wierzyli, że wszytko już starcone i rozprawi się z Garnokiem raz na zawsze.

 Każda z nas przeczytała legendę w myślach, zastanawiając się nad jej znaczeniem.
- Jeźdźcy dusz...? Garnok? Aideen?
Wstałam z krzesła.
- Nie ma mowy, że w to uwierzę.
- Raven...
- To by oznaczało, że gdzieś w oceanie Garnok nadal istnieje, a siły zła próbują go uwolnić.
- To rzeczywiście dziwne, ale...
- Czyli, że naszą wyspę zaatakuję morski potwór?
- Jednak...I tak uważam, że w tej legendzie kryje się prawda - powiedziała.
- W takim razie kto może być tym jeźdźcem dusz? A strażnicy Aideen? Czegoś takiego nie ma.
- A co...Co myślisz o druidach?
- Kim?
- Ci z ValeDale. Myślisz, że czemu chodzą w takich strojach?
- Może to jakaś tradycja...
Ivy pokręciła głową.
- Mówię ci, to nie może być zmyślone. Teraz jak tak sobie myślę, to rzeczywiście mamy na fladze harfę Aideen.
- To zwykła harfa...
- Ale to, że mieszkańcy posiadają specjalną więź to prawda.
- Z tym akurat też się zgodzę.
- Jak myślisz? Spotkałyśmy kiedyś jeźdźców dusz? Żyją jak normalni ludzie, czy może przebywają w ukryciu?
- Ivy...
- Naprawdę chciałabym ich poznać...Kto wie może jedna z nas zostanie tą odważną dziewczyną - popatrzyła na mnie z uśmiechem.
- Na mnie nie patrz. Nawet nie jeżdżę na koniu. A poza tym przyjeżdżają tu setki innych dziewczyn. Jeśli już zakładamy, że ktoś dopiero zostanie tym jeźdźcem to raczej ktoś kto oddaje koniom swoje życie.
Na chwilę pomyślałam o Lisbeth.
- Pewnie masz rację...
Zapadła chwila ciszy.
- No dobra to chyba będziemy się zbierać. Zaraz się ściemni. Nie chcę, żeby jakaś nie miła przygoda przytrafiła nam się w lesie.
- Co masz na myśli? - od razu pomyślałam o jakiś zagrożeniach z legendy.
- Jakieś zwierzę może nam wpaść pod nogi czy coś.
Odetchnęłam.
Wyszłyśmy na zewnątrz i wsiadłyśmy na Angel.
- Mogę od razu galopem?
-Yhm...
Angel poderwała się z miejsca i ruszyła w drogę powrotną. Głowę wypełniały mi myśli o legendzie. Nie potrafiłam myśleć teraz o czym kolwiek innym. Dlaczego tak trudno mi o tym zapomnieć? Przecież w to nie wierzę... A może tylko chciałam nie wierzyć...
- Ivy...
- Hm?
Popatrzyłam na ocean.
- Myślisz, że Garnok...Naprawdę istnieję...?
-Raczej trudno w to uwierzyć...Nawet jeśli to nie ma się czym martwić. Jeźdźcy dusz nas uratują.

*   *   *
Wróciłyśmy do stajni dosyć późno, ponieważ Ivy uparła się żeby pojeździć trochę po okolicy. Nie mogę zaprzeczyć...Podobało mi się.
- Przepraszam, że musisz zająć się Angel! Wynagrodzę ci to, obiecuję! - jęknęła Ivy.
- Nie ma sprawy. Idź już.
- Do jutra!
Musiałam oporządzić Angel dlatego, że jej właścicielka wróciła o wiele za późno. Zapomniała, że jej tata miał omówić z nią plany kolejnej wycieczki. Zamierzał wyjechać z Jorvik już jutro i musiał zaplanować Ivy co jeszcze miała zobaczyć na wyspie.
Rozsiodłałam Angel i pogłaskałam jej miłą w dotyku sierść.
- Dziękuję...Za dzisiaj.
Parsknęła cicho.
- Nareszcie zajmujesz się kimś innym - usłyszałam przyjazny głos.
- Hej Lis...
- Gdzie byłaś? - spytała zaciekawiona.
- W bibliotece.
- Naprawdę? W Centrum Jeździeckim?
Kiwnęłam głową.
- Nie wiedziałam, że lubisz czytać.
- Ta...No nie do końca, ale...
- Hm?
- Lisbeth...Znasz legendę Jorvik?
- Oczywiście. Uwielbiam ją. To ona sprawia, że Jorvik jest takie... Magiczne.
- Wierzysz w nią...?
- Na początku myślałam, że to tylko bajka, ale kiedy byłam w pokoju Hermana, żeby mu coś powiedzieć, zauważyłam pełno książek właśnie o legendzie. Wszędzie leżały też jakieś kartki z obliczeniami i różnymi symbolami...
- Hermana? On też się tym interesuję?
- Na to wygląda.
- A jeźdźcy dusz... Myślisz, że to ktoś z Jorvik?
- Tego nie wiem. Zastanawia mnie czy jeźdźcy dusz zostali już wybrani czy może stanie się to dopiero w chwili zagrożenia...
- Jest jeszcze ten piąty...
- Ale on raczej nie istnieje.
- Co...?
- Czytałaś jedną z tych nowszych książek, prawda? Te starsze nie uwzględniają piątego jeźdźca. Nie uważasz, że to doskonały pomysł na ściągnięcie tu więcej dziewcząt?
- Jak to?
- Każda, która wierzy ma nadzieję, że nim zostanie. Ja też... tak myślałam...
Czyli Lisbeth się zastanawiała... 
- Ale jak widzisz wieź z koniem musiałaby być naprawdę specjalna. Przecież wiesz ile dziewczyn oddaje całe swoje życie jeździe konnej. To musi znaczyć, że to nieprawda.
- A jeśli zostaną powołane w chwili zagrożenia? Wtedy któraś z nich...
- Czyli zakładamy, że legenda jest prawdziwa? - przerwała mi.
No tak... Zaczęłam mówić tak jakbym widziała wszytko na własne oczy.
- Nieważne... - wymamrotałam - Zapomnij o tej rozmowie.
Skończyłam czesanie Angel i odstawiłam ją do boksu. Postanowiłam zostawić Lisbeth sam na sam ze jej ulubionym zajęciem. 
- Raven, jeszcze coś.
Spojrzałam w jej stronę.
- Słyszałam, że w następnym tygodniu rodzina z tymi arabami wyjeżdża.
Głos uwiązł mi w gardle. Nie mogłam nic odpowiedzieć więc ruszyłam w stronę pokoju. Nawet nie zauważyłam kiedy zaczęłam biec. Jak to wyjeżdża...? Myślałam, że zostaną dłużej...
Zatrzasnęłam drzwi do pokoju gdy znalazłam się już w środku. 
Nie rozumiem. Nie rozumiem siebie. Co się ze mną dzieję? Czemu w środku coś mnie boli... Przecież to było tylko parę dni... Ale Herman...Może ją kupi... Tylko, że nie znam żadnego jeźdźca, który mógł by się nią zająć.
Potarłam oczy wierzchem dłoni. Jest tylko jedno wyjście. Muszę to zrobić jeśli chcę, żeby tu została.

Nauczę się jeździć konno.

niedziela, 14 sierpnia 2016

Kiedy nowy rozdział....?

Kiedy nowy rozdział? Już jutro!!!! Przynajmniej postaram się... Już chyba od miesiąca nic nie wstawiłam... Przepraszam!!! Mam nadzieję, że rozdziały specjalne się podobają.Jak zwykle bardzo proszę o komentarze, byłabym baaaaardzo wdzięczna. Do zobaczenia w następnym rozdziale! :)

środa, 13 lipca 2016

Rozdział 26.2

Rozdział 26.2
część II
Wbiegłam zdyszana przez bramę do stajni.
- Co ci tak długo zajęło? - spytała Johanna z pretensją w głosie.
- Przepraszam... Coś mnie zatrzymało.
- Lisbeth robi wszystko co w jej mocy jednak pracy jest o wiele za dużo jak na kilka dziewcząt. Każda para rąk się przyda.
Kiwnęłam głową. W stajni panowało zamieszanie. Dziewczyny biegały w tą i z powrotem. Gdy któryś z gości skończył lekcję trzeba było rozsiodłać i oporządzić konia, a zaraz potem przygotować do jazdy kolejnego.
- Raven, proszę osiodłaj tego gniadego araba! - krzyknęła Lis energicznie szczotkując sierść konia którego kilka dni temu widziałam na wybiegu.
- To tej dziewczyny...?
- Yhm - potwierdziła nie przerywając pracy.
- Nie mogła go sama osiodłać...? - jęknęłam.
- Nie marudź już. Tam leży ekwipunek. - wskazała głową na przygotowane pod ścianą rzeczy.
Bez dalszych narzekań narzuciłam na klacz czaprak koloru zgniło zielonego i założyłam brązowe siodło. Odwiązałam wcześniej już założoną uzdę w tym samym kolorze i trzymając za nią wyszłam na zewnątrz rozejrzeć się za właścicielką. Był tu taki tłok, że nie miało sensu zgadywanie, na którą z dziewczyn czekam.
Po dłuższej chwili zaczynałam się niecierpliwić gdy  zobaczyłam biegnącą w moją stronę osobę ze strojem idealnie pasującym do ekwipunku klaczy.
- Angel! Już osiodłana! Dzięki Bogu... - wysapała.
Wyrwała mi uzdę z ręki wsiadła na grzbiet.
- Już jestem spóźniona na jazdę! Szybko mała!
Wyjechała galopem przez bramę, a ja stałam lekko zaskoczona tym wszystkim.
- Nie ma za co...- wymamrotałam.
*   *   *
- Jest jeszcze coś co mam zrobić? - spytałam.
Nie spodziewałam się, że ten dzień będzie taki intensywny. 
- To już wszystko na dzisiaj - powiedziała pogodnym tonem Lisbeth siadając obok mnie na kostce siana - Ja jeszcze trochę zostanę żeby pozamiatać.
- Johanna cię zmusiła?
Roześmiała się.
- Mogę cię zapewnić, że robię to z własnej woli.
- Nie rozumiem cię.
- Hm?
- Dla ciebie to przyjemność. Nie praca.
- Dokładnie.
- I tego własnie nie rozumiem.
- Przecież wiesz, że dzięki temu jestem szczęśliwa.
- Co w tym przyjemnego...?
Jej wzrok utkwił na różowym od zachodu słońca niebie.
- Kocham konie. Od dziecka kochałam. Są dla mnie wszystkim, całym moim światem.
- No ale...
- Wiem, że tobie trudno to zrozumieć - przerwała mi - Ale spójrz na to z mojej strony. Spełniło się moje marzenie. Jestem tu. W Jorvik. Na wyspie na której mieszkają przemili ludzie, a przede wszystkim... Wszędzie można jeździć konno. Nie tylko na padoku lub w jakimś małym lesie. Wszędzie.
Zamilkłam na chwilę próbując zrozumieć co czuje Lisbeth.
- Rano zawsze zrywam się wcześnie i pierwsze co robię  to biegnę do stajni. Każda chwili w tym miejscu wydaje mi się wspaniała.
- Nawet jeśli ta chwila to zamiatanie podłogi?
- Nawet jeśli ta chwila to zamiatanie podłogi - powtórzyła potwierdzająco ze śmiechem.
Zazdroszczę jej... Ona robi codziennie to samo co ja, ale nasze poglądy na temat co robimy różnią się pod każdym względem. Dla mnie to praca. Dla niej spełnienie marzeń.
- Wiesz... - odezwała się przyciszonym tonem - Jazda konna jest dla wszystkich. Jeśli spróbujesz... Możliwe, że inaczej spojrzysz na swoje obowiązki.
Po tych słowach odeszła, zostawiając mnie z moimi przemyśleniami. Czasem wyprowadzało mnie z równowagi to, ile razy ludzie próbowali namówić mnie do jazdy. Jednak to był pierwszy raz, kiedy zaczęłam się nad tym zastanawiać.
*   *   *
Kogut na farmie rodziny Sunfield był naprawdę głośny. Po mimo spędzonego tu czasu wciąż nie mogłam się przyzwyczaić do jego piania. Jednak uważałam go za swój naturalny budzik, dzięki któremu wstaje o idealnej porze. Mam wtedy czas na spokojnie przygotowanie się do pracy. Ubrałam się i wyszłam do stajni.
Oczywiście Lisbeth już dawno tam była. Pomachała mi rozpromieniona. Odwzajemniłam uśmiech i chwyciłam za miotłę. Rano przyjechał wóz z dostawą siana, którego resztki były rozrzucone wszędzie na około.
- Cześć mała - powiedziałam do klaczy sabiano.
Parsknęła. Myślę, że to dzięki niej dzisiaj wstałam bez oporów. Nie wiem czemu, ale... W jakiś sposób mnie intryguję. Jest odmienna na swój sposób i chociaż dopiero co do nas przyjechała sam jej widok zmusza mnie do uśmiechu. Po wysprzątaniu stajni  z resztek siana wyprowadziłam parę koni na wybieg. Stanęłam na chwilę by popatrzeć na brykające konie. Może po części rozumiem Lisbeth... Może to naprawdę da się potraktować jako przyjemność...Ale tyle czasu już się przed tym broniłam, że nie miałam pojęcia czy  nie jest już za późno. Z zamyślenia wyrwał mnie dotyk, który poczułam na ramieniu. Odskoczyłam na pewną odległość.
- Przepraszam nie chciałam cię przestraszyć - powiedziała ciepłym głosem dziewczyna. To do niej należał gniady arab.
- Nie... Wszystko ok... Trochę mnie zaskoczyłaś - spróbowałam się uśmiechnąć, ale chyba mi nie wyszło.
- Cóż... To ty wczoraj osiodłałaś Angel, prawda?
Kiwnęłam głową.
- Wczoraj się spieszyłam... I tak jakoś wyszło... Przepraszam.
Pierwsze wrażenie jakie na mnie zrobiła wyrywając mi uzdę z ręki nie było najlepszym z możliwych, ale z każdym kolejnym wypowiedzianym przez nią słowem, zmieniałam o niej zdanie.
- Jestem Ivy. Ivy Crazyrock - przedstawiła się.
- Raven Icelake.
- No ten... Dzięki.
- Spoko.
Roześmiałyśmy się.
- Idziesz do stajni? - spytała.
- Yhm.
Ruszyłyśmy w kierunku budynku.
- Jesteś tu pierwszy raz?
Ciekawość jak zwykle brała nade mną górę.
- Nie - uśmiechnęła się - Mieszkam tu.
Mieszka?
- Tak właściwie to się przeprowadziłam już jakiś czas temu, ale cały czas podróżuję.
- Z Angel?
- Yhm. Jeździmy na zawody, lub w jakieś miejsca, w których można cieszyć się krajobrazem. Jednak żadne z tych miejsc nie dorównuje Jorvik. Tym razem zostaniemy trochę dłużej za nim ponownie wyruszymy.
Tak... Wszyscy tak uważają.
Doszłyśmy na miejsce.
- A ty? Na jak długo przyjechałaś?
Zaskoczona tym pytaniem, zajęło mi chwilę na pozbieranie myśli do kupy. Myślałam, że skoro zajęłam się jej koniem to oczywiste, że jestem tu na stałe.
- Pracuję tu. I... mieszkam.
- Ale...Super! Też bym chciała!
Skrzywiłam się lekko. Kolejna osoba, która myśli, że to coś fajnego...
- Myślałam, że zajęłaś się Angel bo jesteś na jakimś wolontariacie czy coś.
No tak. Herman w takich okresach zaprasza różne dziewczyny z poza Jorvik by pomagały w stajni, lub organizuje wolontariaty. Był to naprawdę dobry pomysł. Tym sposobem zyskuje więcej rąk do pomocy i daje szansę na spełnienie marzeń. Lisbeth trafiła tu na przy okazji wolontariatu. Wtedy byłam jeszcze mała i moje obowiązki były mocno ograniczone. Gdy Herman zobaczył z jaką pasją wykonywała swoją pracę, zaproponował jej stałą posadę. Pamiętam jak długo była w szoku po usłyszeniu tego.
- Pomagam w stajni od dziecka.
- W takim razie na pewno kochasz konie.
Nie. Wcale nie. Jednak chciałam uniknąć dalszych pytań więc skinęłam ledwo zauważalnie.
- Dobra, spieszę się na lekcję. Widzimy się później, ok?
- Yhm - wymamrotałam z lekkim uśmiechem.
*   *   *
Czesanie sierści takiej maści było w jakiś sposób fascynujące. Przywykłam do standardowych kolorów. Oczywiście, konie w stajni Jorvik były piękne, nawet ja musiałam to przyznać. Czarne jak smoła, białe jak chmury... Ale barwy sabiano nie mogłam porównać do żadnej rzeczy. Następnie wyczesałam jej długą grzywę. Pierwszy raz poczułam coś innego. Jakby to nie była kolejna monotonna czynność, którą powtarzam w kółko od dobrych paru lat tylko coś zupełnie nowego.
- Hej!
Odwróciłam się by zobaczyć do kogo skierowane są te słowa. Zobaczyłam Ivy machającą do mnie.
- Ale śliczny koń! - zachwyciła się, kiedy zobaczyła klacz, którą czesałam.
- Tak...
- Jest twój? - zapytała z entuzjazmem w głosie.
Pokręciłam głową i dostrzegłam cień rozczarowania na twarzy Ivy. 
- Nie mam swojego konia.
- Spoko. Mam teraz chwilę wolną. Może pojedziemy na przejażdżkę?
Tego się właśnie obawiałam.
- Ja... Nie jeżdżę.... - powiedziałam z zakłopotaniem.
- Słucham? - zabrzmiało jakby niedosłyszała.
- Nie jeżdżę.
- Cooo?! Żartujesz!
Parsknęłam śmiechem.
- Taka sama reakcja jak wszystkie inne.
- Nie, ale poważnie?
- Yhm.
- Ale kiedyś musiałaś jeździć.
- Ani razu.
- Ani razu nie dosiadłaś konia?! Mieszkając w Jorvik?
- Dokładnie.
- O kurczę. Spotkałam niezwykłą dziewczynę.
- Czuję się zaszczycona - odparłam z komiczną powagą na co roześmiała się.
- Ivy! - zawołał ktoś.
Stała tam grupka dziewczyn na koniach.
- Jedziesz z nami? - spytała jedna z nich - Czekamy na ciebie.
- Cóż jednak nie mam wolnego... Szkoda naprawdę chciałam się z tobą przejechać.
Gdy odchodziła nie wiem dlaczego ale zawołałam ją.
- Ivy!
- Tak?
- Porozmawiamy jeszcze...Kiedyś...?
- Jasne!
*   *   *
Wróciłam do swojego pokoju dosyć późno, ale zanim to zrobiłam siedziałam nie wiadomo jak długo i wpatrywałam się w moją ulubioną klacz arabską. Trudno było mi oderwać wzrok od tak rzadko spotykanej maści. Ale ona niedługo zostanie sprzedana. Nie będę mogła już nigdy jej zobaczyć. Na pewno trafi się jeszcze jakiś koń z takim samym ubarwieniem... Nie mam pojęcia co we mnie wstąpiło. Nie będę przecież tęsknić za koniem, na którym nawet nie jeździłam. To tylko zwykły koń. Taki jak wszystkie. A jednak coś oprócz maści było w niej innego...



niedziela, 26 czerwca 2016

Rozdział 26.1

Ten rozdział jest rozdziałem specjalnym. Postanowiłam zapoznać was trochę bardziej z przeszłością Raven. Może wtedy jej wieź z Cinnamon będzie wydawać się mocniejsza. Raven nie zawsze kochała konie i nie wiązała z nimi swojej przyszłości. Oto, krótka historia jak jej życie stopniowo zmieniało się przez pewną klacz. 
Rozdział 26.1
część I
Jestem Raven Icelake. Mam obecnie 14 lat. Mieszkam w okolicach stajni Jorvik. Wyspa jest naprawdę piękna, ale przeszkadza mi jedno... Konie. Są wszędzie. Stanowią główny  środek transportu i no cóż... Także główną atrakcję. Co roku tysiące turystów przyjeżdża tu ze swoimi końmi by cieszyć się piękną przyrodą i krajobrazem Jorvik. Tak jak wspomniałam mieszkam tu. I to w pobliżu najbardziej zatłoczonego w lecie miejsca. Pomimo tego, że na wsypie znajduję się dużo stajni, wszyscy chcą przyjeżdżać właśnie do stajni Jorvik. Tłumaczyłam to sobie tak, że gdyby bramy do Golden Hills były otwarte połowa ludzi straciłaby zainteresowanie tym miejscem. Chociaż myślę, że przez to całe zamieszanie z bramami stajnia Złotych Liści straciła prestiż... Przez to, że w Jorvik nie ma taksówek, tylko podwózki przyczepą dla koni rzadko wybieram się gdzieś poza tereny Urodzajnych Hrabstw, które i tak, oczywiście wliczając Eponę są całkiem duże. Dlatego większość terenów znam tylko z książek i zdjęć.Wracając do tematu... Konie... Nie lubię ich. Nigdy za nimi nie przepadałam chociaż pracuję w stajni. Tak wiem. To dziwne. Według większości, jestem osobą, która ma wyjątkowe szczęście. Dlatego, że mieszkam w miejscu, które jest marzeniem prawie każdej dziewczyny. Teraz gdyby ktoś chciałby przeprowadzić się do Jorvik miałby małe szanse. Nieliczne budynki mieszkalne są zajmowane przez obywateli, a jedyną szansą na zatrzymanie się tu jest znalezienie miejsca w hotelu. Nikt nie chce odsprzedać działki na takim terenie. Dziwne jest jeszcze to, że przez te wszystkie lata ani razu nie dosiadłam konia i nie podjęłam próby jazdy. Czasem stajenni pytają mnie : ,, Jak to możliwe, że ani razu nie próbowałaś?!'' albo ,, Nigdy nie chciałaś poczuć jaka to przyjemność?'' A ja tylko czekałam na moment w którym ktoś mnie oświeci co w tym fajnego. W szkole udało mi się zaprzyjaźnić z czterema dziewczynami : Lisą, Lindą, Alex i Anne. Jednak zawsze czułam, że nie jestem z nimi jakoś szczególnie zżyta, ponieważ one zawsze po lekcjach jeździły na przejażdżki.A na przerwach głównym tematem do rozmów były konie. Często jeździły po za Urodzajne Hrabstwa, często wymigując się od moich pytań gdzie jadą i co robią. Jednak cieszyłam się, że mogłam się do kogoś odezwać. I jeszcze sprawa z rodziną... Nie mam jej. Nigdy nie miałam. Odkąd pamiętam wychowywano mnie tu w stajni. Nie znam moich rodziców. Nikt nie znał. Zaopiekowała się mną Johanna, która długo już tu pracuję i Herman, właściciel stajni. Pogodziłam się z tym wszystkim i zaczęłam pracę, jako stajenna. 

*   *   *
Sezon letni niedawno się zaczął więc czekało mnie dużo pracy. Zwlokłam się z łóżka obudzona promieniami słońca i przebrałam się w strój, który najbardziej nadawał się do mojego zajęcia. Wysokie czarne kalosze, ciemno brązowe spodnie i zwykłą białą koszulkę z napisem ,,I <3 Jorvik''. Takie koszulki były niezwykle popularne wśród turystów, a ja robiłam za reklamę. Wyszłam na zewnątrz zamykając za sobą drzwi na klucz. Spojrzałam na niebo mrużąc oczy. Nie było ani jednej chmury. Było dziś dosyć gorącą, ale nikogo z tu obecnych nie zniechęcało to do jazdy. A dla mnie oznaczało to jeszcze więcej roboty...
- Cześć Raven! - zawołała jedna ze stajennych.
Machnęłam ręką na powitanie kierując się prosto do stajni. 
- O... - wyrwało mi się gdy zobaczyłam parę nowych koni.
- Mamy sześciu nowych gości - powiedziała Johanna z uśmiechem widząc mnie zdezorientowaną.
- Aż sześciu...? - jęknęłam.
Kobieta parsknęła śmiechem. Westchnęłam i chwyciłam wiadro. Poszłam do studni je napełnić. Stajnia od samego rana tętniła życiem. Wszystkie padoki były pozajmowane, a w kolejkach ustawiały się następni jeźdźcy. Cóż... Dla instruktorów to też będzie męczący dzień. Zaniosłam ciężkie od wody wiadro i nalałam każdemu z koni. Większość z nich była teraz na pastwiskach z powodu braku miejsca w stajni. Od razu poczułam napływającą mnie irytację gdy pomyślałam o taszczeniu ciężkiego wiadra parę razy w tą i z powrotem.
- Na koniu było by szybciej - szepnęła mi do ucha Johanna widząc moją minę.
- Przecież wiesz, że nie umiem jeździć...
- Ile razy proponowałam ci naukę?
- Ile razy o tym rozmawiałyśmy...?
Johanna odeszła zrezygnowana. Naprawdę chciała bym nauczyła się jeździć i czerpać choć trochę przyjemności z tego co robię. Wiem, że byłam dla niej niemiła i powinnam się zmienić, ale... Gdy już postawię na swoim chcę to utrzymać do końca. Spojrzałam na naszych nowych czteronogich gości.
Trzy araby, jeden andaluzyjski, jeden fryzyjski i jeden morgan. 
- Jak tam podróż? - spytałam karcąc się w myślach, że właśnie zagadałam do koni. Jedna klacz arabska, którą właśnie oporządzałam stuknęła kopytem. Była...była dosyć... No dobra. Była piękna. Pośród tych wszystkich maści ona wyróżniała się najbardziej.
- Jaka to maść? - spytałam Lisbeth, jednej ze stajennych, która często mi pomaga.
- Sabiano. Śliczna, prawda?
Ledwo zauważalnie kiwnęłam głową. W przeciwieństwie do mnie Lisbeth miała bzika na punkcie koni. Nie potrafiła bez nich żyć. Jej motto brzmi : ,, Dzień poza stajnią, dniem straconym''.
- Skąd się tu wzięła?
- Jakaś bogata rodzina przyjechała tu z pięcioma arabami...
- Pięcioma?!
- Yhm... Tu stoją tylko dwa z nich.
Popatrzyłam na araby.
- A ten trzeci? - wskazałam palcem na gniadego.
- On należy do jakiejś dziewczyny. Miała na imię... Ivy...? Jakoś tak.
- Raven pospiesz się i zanieś wodę koniom na pastwiskach! Dzisiaj jest naprawdę gorąco! - krzyknęła Johanna.
Bez dalszych narzekań ruszyłam w stronę pastwisk z pełnym wiadrem.
*   *   *
Robiłam już drugą kolejkę z tym durnym wiadrem. Tym razem przechodziłam obok padoku. Dosyć spory tłum zebrał przy ogrodzeniu. Jak później zauważyłam, głównie dziewczyny. Zatrzymałam się i nadal trzymając ciężki przedmiot próbowałam się wychylić by coś zobaczyć.
Na czarnym jak smoła koniu czystej krwi arabskiej jechał młody chłopak. Może o rok starszy ode mnie. Dziewczyny piszczały podczas gdy on wymijał beczki w slalomie z nadzwyczajną prędkością i skakał przez przeszkody z taką łatwością jakby robił to od zawsze. Muszę przyznać, że trochę mi tym zaimponował. 
Po przejechaniu wyznaczonej sobie trasy zatrzymał się gwałtownie i uniósł rękę w górę. Rozległy się brawa i wiwaty. Zostałam jeszcze na chwilę by zobaczyć jak okrąża stępem padok machając i przybijając piątki. Jakieś dwie dziewczyny przybiegły pędem ze stajni. Wepchnęły się siłą przede mnie przez co upuściłam wiadro, z którego... Cała woda się wylała... Złapałam się ręką za głowę spoglądając ze wściekłością i zrezygnowaniem na to wszystko.Odetchnęłam głęboko by się uspokoić i powlokłam się do stajni.
- Napoiłaś już te konie? - spytała Joanna.
Otworzyłam usta, ale nie zdążyłam  odpowiedzieć bo wybuchła śmiechem. Jej  wzrok przez chwilę skupił się na... nie chce już wypowiadać słowa tego przedmiotu... Napełniłam je ponownie wodą po czym ruszyłam tą samą ścieżką. Chłopak nadal tam stał, ale grupa dziewczyn zmniejszyła się już o ponad połowę. On nadal siedział w siodle i z pogodnym uśmiechem z nimi rozmawiał. Zatrzymałam się na chwilę. Nagle przerwał i popatrzył na mnie. To był ten moment, w którym powinnam się oddalić. Ruszyłam więc w stronę pastwiska. Nagle usłyszałam dźwięk kopyt i czyjś głos.
- Pomóc ci z tym?
Odwróciłam się i stanęłam dokładnie przed pyskiem czarnego araba. Wstrzymałam na chwilę oddech.
- Pomóc ci z tym? - powtórzył. W jego głosie nie brzmiała nawet nuta zniecierpliwienia tym, że nie odpowiadam. Spod czarnego toczka wystawały mu trochę potargane, jasno brązowe włosy. Wpatrywałam się w niego bez słowa gdy nagle zorientowałam się, że zadał pytanie. Moje policzki natychmiast zrobiły się gorące.
- Nie dzięki...
- Nie powinnaś tego nieść. Na pewno jest ciężkie.
- Poradzę sobie... Z resztą fanki na ciebie czekają - wskazałam głową w stronę piorunujących mnie wzrokiem dziewczyn.
- Poczekaj- powiedział, a potem krzyknął - Dziewczyny dzisiaj muszę coś załatwić. Widzimy się jutro!
Wydały z siebie jęki niezadowolenia oddalając się powoli.
- Nie musiałeś tego robić...
- I tak nie miałem ochoty z nimi gadać.
Nie wiem czy chciał mi zaimponować, ale uważam, że nie było to miłe.Niestety do obcych ludzi, nieważne czy to chłopak czy dziewczyna, nie jestem w stanie zwracać się tak bezpośrednio jak do Joanny. Jestem wtedy na ogół dla nich miła i tak jest też w przypadku denerwujących ludzi. No chyba, że naprawdę wytrącą mnie z równowagi...
- Daj - wyciągnął rękę.
Bez słowa podałam mu wiadro.
- Ciężkie! - uniósł brwi do góry - Jak dałaś radę to przenieść?!
Uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Wsiadasz?
- Hm..? Nie, nie! Dzięki... Przejdę się.
Ruszyliśmy na wybieg.
- Gdzie twój koń? - spytał.
- Nie jeżdżę konno.
- Co?! Naprawdę?!
- Yhm.
- Żartujesz!
Pokręciłam głową.
- Pierwsza dziewczyna w Jorvik, która nie jeździ na koniu! Mogę dostać autograf?
Stłumiłam ręką śmiech.
- To raczej ja powinnam cię prosić o autograf. Nieźle jeździsz. 
- Dziękuję. Ale skąd wiesz, że dobrze mi to wyszło skoro sama nie jeździsz?
- Mam okazję obserwować profesjonalnych jeźdźców przy prawie każdej okazji. Umiem ocenić kto jeździ dobrze a kto nie.
- W takim razie czuję się zaszczycony.
Po tej krótkiej rozmowie zmieniłam całkowicie o nim zdanie. Myślałam, że pewnie woda sodowa uderzyła mu do głowy skoro tyle dziewczyn za nim szaleje. Ale w rzeczywistości jest całkiem miły. Ciszę przerwałam tym razem ja.
- Ten koń w stajni... Arabski... Jest twój...?
- O którego chodzi? O White czy o tą drugą?
White to pewnie ta biała...
- Tą drugą.
- Oba są moje, a tak właściwie mojej rodziny.
Czyli jednak.
- Mama i tata teraz mają lekcję, ja jeżdżę na Lemon, a White i tamta są w stajni. W sumie pięć.
Odłożyłam na bok kwestie finansowe i pytania o zamieszkanie. Interesowała mnie teraz tylko ta klacz.
- Tamta...? Jak ma na imię...?
- Nie ma.
- Nie ma?
- Nie nadaliśmy jej jeszcze.
- Czemu?
- Nie chcemy się do niej przywiązywać. Wkrótce zostanie sprzedana.
Coś we mnie drgnęło.
- Komu?
- Jeszcze nie znaleźliśmy odpowiedniego kupca, ale do ojca zaczęły napływać liczne oferty.
- Aha...
Dotarliśmy na miejsce. Chłopak podał mi wiadro a ja wlałam je do koryt. Konie od razu przybiegły zwabione dźwiękiem wody, który w takie upalne dni był naprawdę przyjemny. Popatrzyłam na nie z uśmiechem.
- A tak w ogóle... Jak się nazywasz? - spytał, a do mnie właśnie dotarło, że nawet się nie przedstawiliśmy.
- Raven.
- Raven... Ładne imię. Ja jestem Josh, ale proszę nie mów tak na mnie, naprawdę tego nie lubię.
- W takim razie jak mam do ciebie mówić?
- Joshy.
- Joshy...?
- Od razu lepiej brzmi.
Naprawdę przyjemnie było z nim rozmawiać zwłaszcza, że rzadko był tu ktoś taki, gdy nagle przypomniałam sobie, że mam pełną obowiązków w stajni. O rany! Dostanie mi się za to od Johanny...!
- Muszę iść!- wyrwało mi się niespodziewanie.
- O...
- Przepraszam!
- Spotkamy się jeszcze? - spytał kiedy już biegłam.
- Jasne! - krzyknęłam i popędziłam co sił do stajni



niedziela, 12 czerwca 2016

Rozdział 26

Rozdział 26
Białe niici i talent

Nie miałam pojęcia co robić. Nie byłam w stanie wymyślić racjonalnego planu pod taką presją. Spojrzałam  na Wendy stojącej po drugiej stronie, mając nadzieje, że na coś wpadła.
- Musimy coś zrobić! - krzyknęłam.
- Ja... Ja nie mam pojęcia...
Prześladowcy wciąż się zbliżali. Co robić...?
- Gdyby tylko był tu ktoś z druidów...
- To też by nam nie wiele dało! W końcu większość z nich potrafi to co my!
- Ale ktoś musi nam pomóc...!
Zamknęłam mocno oczy próbując skupić się wśród odgłosów wydawanych przez konie. Proszę niech ktoś nam pomoże... Proszę...!
W tej  samej chwili usłyszałam tętent kopyt. Uchyliłam powieki.
- Czy to...
- Beatrice! - wykrzyknęliśmy.
 Pociągnęła za wodze by zatrzymać swojego konia tuż obok rodzeństwa.
- Beatrice...
Dziewczyna kiwnęła głową i wyciągnęła rękę przed siebie.
Lumina, ut illuminare... Venite mea illebus. Auxilium ascensorem!
Wypowiadając te słowa, Beatrice otoczył świetlisty krąg. Jej włosy unosiły się, a sukienka falowała. Byłam zajęta znalezieniem sensu wypowiadanych słów, dlatego gdy efekt zaklęcia się pojawił zamarłam bez ruchu.
Nagle przy przepaści pojawiły się tysiące białych, błyszczących nici splatających się. Wszystkie zaczęły łączyć się, tworząc coś w rodzaju mostu.
- Szybko przechodźcie! Zaklęcie długo nie wytrzyma!
South odwrócił się w stronę koni i zarżał, prawdopodobnie dając znak by ruszały. Te od razu, bez wahania popędziły na drugą stronę. Gdy wszystkie łącznie z Southriver przebiegły, prowizoryczny most zmienił się w kaskadę iskier. Beatrice upadła na kolana.
- Wszystko dobrze? - spytałam pomagając jej wstać.
- Yhm...
- Co ty właściwie zrobiłaś i skąd się tu wzięłaś?- nie mogłam powstrzymać cisnących mi się na język pytań.
- Wszystko wytłumaczę ci potem, kiedy będzie już po wszystkim. Musicie przeprowadzić konie w bezpieczne miejsce.
Gdyby to było takie proste... Konie były bardzo podenerwowane. Wendy i Randy próbowali utrzymać je w grupie, ale to również nie było łatwe zadanie. Wszystkie chciały uciec, wyrywały się.
- Nie mogę na to patrzeć... - wyszeptała Wendy- Zrobią sobie krzywdę...
Jeden z koni był bardziej niespokojny niż reszta. Stawał dęba i denerwował konie jeszcze więcej.
Wendy zsunęła się z siodła.
- Wendy co ty chcesz zrobić?- spytał jej brat.
- No, a jak myślisz...
- Nie. Nawet nie próbuj.
- A co z zasadą, że zawsze trzeba próbować? Jesteśmy teraz druidami, nie?
- Nie zgadzam...
- Pozwól jej - przewała Beatrice.
- Przecież ten koń zrobi jej krzywdę! Widziałaś jaki ten koń jest wielki...!
- Nie zauważyłeś jeszcze?
- Co...
- Twoja siostra ma talent. Talent do porozumiewania się ze zwierzętami.
- Ale z takimi...
- Zaufaj jej. Już nie musisz jej chronić tak jak kiedyś.
- Skąd ty o tym...
Przerwał, bo chyba domyślił się odpowiedzi. Czyżby Beatrice znała nasze wspomnienia?
Ja tylko patrzyłam na nich nie mając pojęcia co się dzieje. Czy rodzeństwo Goldenleaf jednak nie miało beztroskiego życia w krainie złotych liści? Za dużo pytań...
- Randy... Chciałabym ci się za wszytko odwdzięczyć... Ja... 
Chłopak położył jej rękę na ramieniu.
- Sama musisz podejmować decyzje - uśmiechnął się.
O... Co... tu... właściwie...Chodzi? Wiem tylko, że to niewłaściwy moment na pytania. Tak jak wcześniej zauważyliśmy koń, którego Wendy musiała uspokoić był ogromny. Sądząc po jego budowie, rozmiarze i innych charakterystycznych cechach, bez wątpienia był to Shire.Tak duże zwierzę w takim stanie rzeczywiście stanowiło zagrożenie. Wendy zrobiła kilka kroków w jego stronę. Zarżał głośno.
- Odsuńcie się - powiedziała.
Oddaliliśmy się na bezpieczną odległość, a Wendy dokładnie obejrzała Shire'a od góry do dołu.
- Jesteś ranny? - spytała delikatnym głosem.
Shire tupnął mocno kopytem i zarżał.
- Mogę ci pomóc...
Cofnął się o krok.
- Ale musisz mi zaufać...
Zwierzę ponownie wydała z siebie serię odgłosów i ruszyło prosto na Wendy, która próbując się wycofać potknęła się i upadła na ziemię. Wszyscy wydali z siebie okrzyk i chcieli jej pomóc jednak ktoś nas uprzedził. Winterpearl zareagowała odruchowo. Popędziła do swojej pani i stanęła dęba dokładnie przed zestresowanym zwierzęciem. Shire próbował ją ominąć, ale po mimo tego, że parę razy została zaatakowana, klacz za wszelką cenę chroniła dziewczynę.
- Winterpearl...!
Wendy podniosła się i pogładziła po pysku Winter.
- Widzisz...? Nic złego jej nie zrobiłam...- zwróciła się Shire'a - Tobie też... Nie stanie się nic złego...
Jedną rękę trzymała na pysku klaczy, a drugą wyciągnęła w stronę zdenerwowanego zwierzęcia.
- Nie pozwolę byś więcej cierpiał... Tak bardzo tego nie chcę... Dasz sobie pomóc...?
Koń utrzymując dystans obwąchał niepewnie jej dłoń i parsknął. Od Wendy zaczęło bić błękitne światło.
- Co się dzieje...? - spytałam.
Beatrice tylko lekko się uśmiechnęła, a Randy nie był w stanie wypowiedzieć słowa.
- Zaopiekuję się tobą... Dlatego proszę...
Światło błysnęło mocniej, a Shire wierzgnął. Dziewczyna odwróciła głowę i zamknęła oczy. Po chwili poczuła dotyk sierści. Uśmiechnęła się szeroko kładąc drugą rękę na jego pysku.
- Mądry konik.
- Nie wierzę...
- Widzisz braciszku? Dałam radę! - powiedziała rozpromieniona.
- Wendy - zwróciła się do niej Beatrice - Czułaś coś dziwnego?
- Tak... To było dziwne, ale przyjemne uczucie. A to światło...
- Niektórzy druidzi mają coś w rodzaju wrodzonych talentów. Ty też go masz. I własnie go odkryłaś. 
- Czyli... Moim przeznaczeniem było zostać druidem?
- Na to wygląda.
Wendy spojrzała na brata, który mocno ją objął.
- Jesteś ze mnie dumny?
- Głupie pytanie...
Jeszcze nigdy nie widziałam tak pięknego uśmiechu jaki wtedy miała ona na ustach.
- Zaprowadzimy konie na opuszczone pola - powiedziała Beatrice - Tam jest najmniej portali.
- Raven, idź pomóc reszcie.
- Dacie sobie radę?
- No jasne! Jesteśmy druidami!
Kiwnęłam głową i wsiadłam na Southa.
- Uważajcie na siebie!
Udaliśmy się z powrotem do Srebrnej Polany.
- Raven! - krzyknęła do mnie z daleka Shinon.
Podjechałam.
- Jak wygląda sytuacja z portalami? - spytałam.
- Jest kiepsko... Cały czas pojawiają się nowe.
Shinon ruszyła zamknąć kolejny, ale powstrzymała ją Elizabeth, która zamykała portale w pobliżu.
- Fripp powiedział, że zamykanie nie ma sensu.
- Co?
- Jak to?
- Według naszych obserwacji kiedy zamykamy jeden portal w tym samym czasie pojawiają się trzy kolejne.
- W takim razie co robimy?
- Fripp podjął decyzję. Shinon, ty też chodź z nami.
- A co z Raven. 
- Ona będzie odgrywać w tym wszystkim główną rolę...
Przełknęłam głośno ślinę.
- J-Ja...?
Rozejrzałam się dookoła. Jeśli znowu jakaś wielka odpowiedzialność spocznie na mnie i zawiodę... Tym razem może się to skończyć niezbyt dobrze...



czwartek, 2 czerwca 2016

Wyjazdy, wyjazdy...

Muszę was ponownie przeprosić. W zeszłym tygodniu znowu nie pojawił się rozdział i nie wiem czy w tym się pojawi. Jest to spowodowane tym, że w dni wolne cały czas gdzieś wyjeżdżam i nie mam czasu siąść przed komputerem. Chciałam też powiedzieć, że jeśli macie jakieś uwagi lub sugestie co dodać do opowiadania piszcie śmiało ;3. Na przykład koleżanka poprosiła o więcej momentów gdzie Randy i Raven przebywają  ze sobą... xD Opowiadanie mam już napisane, ale zawsze mogę coś dodać więc jakiekolwiek pomysły będą mile widziane :) Życzę udanego weekendu i pozdrawiam serdecznie czytelników. Do zobaczenia w kolejnym rozdziale~!





niedziela, 22 maja 2016

Rozdział 25

Rozdział 25
Potęga symboli

Smokebeauty resztkami sił otworzyła dziurę w wodospadzie, przez którą przeszłyśmy. Randy trochę zdziwił się na widok klaczy, ale pewnie tak samo jak ja uznał, że teraz nie czas na wyjaśnienia. Mieliśmy zanieść symbole do domu Elizabeth gdy nagle rozległ się ogłuszający huk. Wszędzie zrobiło się różowo.
- Co się dzieje?! - wrzasnęłam próbując przekrzyczeć hałas.
Było zbyt głośno bym usłyszała jego odpowiedź jednak z ruchu ust zrozumiałam o co chodzi. Pandoria. Reakcja Pandorii na Garnoka.Gdy odgłos ustał odezwałam się ponownie.
- Musimy im pomóc!
Zobaczyłam, że Randy się waha.
- Wiem, że nam zakazali. Wiem, że to niebezpieczne... Ale bez symboli nie dadzą rady. Proszę...
Chłopak kiwnął głową i wskoczył na grzbiet swojego konia.
- Pospieszmy się.
Spakowałam symbole do torby i usiadłam w siodle.
- Smoke, masz zbyt mało energii. Lepiej zostań.
Klacz przytaknęła i udała się do stajni, a my ruszyliśmy przez las. W duchu modliłam się by nic nikomu się nie stało. Bałam się, że mieszkańcy ucierpią. Jeśli tak się stanie... Nigdy sobie tego nie wybaczę.
Zatrzymaliśmy się na wzgórzu przy młynie. W ziemi były dziury. Ogromne dziury, z których wystrzelały strumienie różowego światła. Były nie tylko w Srebrnej Polanie, ale i w Moorland oraz W Forcie Pinta. Dostrzegliśmy Shinon i resztę jeźdźców. Podjechaliśmy, trochę obawiając się ich reakcji.
- Co wy tu robicie?! - krzyknęła Alex, która jako pierwsza nas zauważyła.
- Chcemy pomóc. Nie dajecie sobie rady.
- Wszystko jest pod kontrolą. Wracajcie do wioski!
- Niby Alex ma rację, ale mała pomoc by się przydała...- wymamrotała Shinon z trudem zamykając pandoryczną dziurę.
- Rozwiązaliśmy zagadkę! - powiedziałam.
- To znaczy... Macie symbole...?
Kiwnęłam głową.
- Zagadka była naprawdę łatwa. Po prostu wszyscy zestresowali się sytuacją i nikt nie pomyślał o tak oczywistych rzeczach. W sumie to sama też bym na to nie wpadła...- dodałam trochę ciszej i spojrzałam kątem oka na Randiego. 
Nadszedł ten moment, w którym dowiemy się jaką moc kryją legendarne symbole. Każdy jeździec powoli położył dłoń na swoim kryształowym znaku. Ja, Shinon, Wendy i Randy odsunęliśmy się na bezpieczną odległość. Słup białego światła wystrzelił do góry. Symbole uniosły się i...
Piorun Alex zmienił się w kryształowy sztylet. Słońce Anne w bursztynową tarczę. Księżyc Lindy w perłowy łuk, a gwiazda Lisy w rubinowy shuriken.
- Ale... to jest... Super!!!- krzyknęła Alex - Wypróbujmy je!
- Czekaj! - zatrzymała ją Anne - A co jeśli po starciu z prześladowcą zmienią się w cień? Może to nie jest broń przeznaczona do walki z siłami Pandorii...
Po tych słowach Alex opuściła dłoń ze sztyletem.
- Czyli... Nie przydadzą nam się...?
Wszyscy zamilkli. Chwile potem usłyszałam odgłos wyjmowanej strzały i spojrzałam na Lindę.
- Co chcesz zrobić? - spytałam.
Dziewczyna napięła cięciwę i wycelowała. Spojrzałam w miejsce, w które wskazywał grot strzały. Duży prześladowca powoli sunął w naszą stronę. Linda przymknęła jedno oko, przesunęła łuk trochę w prawą stronę, wzięła głęboki oddech i wypuściła strzałę. Pomknęła tak szybko, że ledwo było ją widać i trafiła w sam środek cienistej powierzchni. Obok cienia zaczęły pojawiać się białe iskry. Prześladowca wydał dziwny dźwięk, a potem... zniknął.
- To było genialne Linda!
- Czyli jednak nam się przydadzą.
- W takim razie pora załatwić kilku prześladowców!
Dziewczyny ruszyły do walki, a Shinon zabrała się za zamykanie portali, których w samej Srebrnej Polanie było około dwadzieścia.
- Możemy ci jakoś pomóc?
- Zamykaniem portali zajmą się druidzi - odpowiedziała - Weźcie Wendy i ewakuujcie konie i ludzie z Moorland.
Gdy tam dojechaliśmy okazało się, że dostaliśmy naprawdę trudne zadanie. Cały teren stajni otoczony był przepaścią. Byli w pułapce. W zamkniętym terenie z prześladowcami.
- C-co mamy robić?! - krzyknęła Wendy nie mogąc powstrzymać łez - Oni... Oni wszyscy zamienią się w prześladowców...!
- Spokojnie Wendy - brat położył jej rękę na ramieniu - Zaraz coś wymyślimy.
Zdesperowana próbowałam wymyślić jakiś plan. Na moich oczach te przeklęte stworzenia zapędzały w róg niewinnych mieszkańców. Co robić...? Co robić.... Zacisnęłam dłonie na wodzy.
- Przeskoczymy.
- Co...?!
- Przeskoczymy. Ja i Southriver...
- Oszalałaś?! Nie ma mowy żebyście dali radę!
- Wpadniesz do portalu!
Randy złapał mnie za nadgarstek.
- Nie pozwolę ci.
- Nie mamy wyjścia...
- No i co jak już przeskoczysz? Jak ewakuujesz mieszkańców.
- Postaram się odpędzić cienie na jakiś czas.
- To szaleństwo. Przepaść ma siedem metrów jak nie więcej...
- Jestem jeźdźcem dusz. To ryzyko jakie muszę podjąć...
- Nie rób tego...
- Wszyscy ryzykują życie by ocalić Jorvik. Czemu mam być inna?
Wymusiłam uśmiech i spojrzałam na rodzeństwo. Randy cofnął rękę.
- Jeśli nie przeskoczysz... Nie wybaczymy ci tego.
Wendy energicznie kiwnęła głową potwierdzając jego słowa. South cofnął się kilka kroków do tyłu.
- Gotowy...?
Parsknął w odpowiedzi. Dałam znak by ruszał. W szybkim tempie zbliżaliśmy się do przepaści. Dotknęłam sierści Southa i nagle poczułam coś dziwnego. Niezrozumiałe słowa same popłynęły mi z ust. Gdy tylko skończyłam mówić South przyspieszył jeszcze bardziej.
- Wierzę w ciebie South... Dasz radę... Proszę przeskocz...
Dotarliśmy do krawędzi. Mocno zacisnęłam powieki i poczułam jak South wybił się w górę. Bałam się, ale musiałam mu zaufać. Cieszyłam się, że mam zamknięte oczy bo pod nami był widok, którego nie chce oglądać. Jeżeli South nie doskoczy możemy nie przeżyć...
- Raven, możesz otworzyć oczy - usłyszałam głos w głowie. Uchyliłam jedno oko. South z impetem wylądował na ziemi z trudem utrzymując przy tym równowagę. Wypuściłam wstrzymywane dotąd powietrze nie mogąc uwierzyć w to co się stało.
- Udało się! - krzyknęłam - Udało ci się South! Jesteś niesamowity!
- Nam się udało. To dzięki twojemu zaklęciu.
- Zaklęciu? Chodzi ci o te dziwne słowa? Naprawdę nie miałam pojęcia dlaczego zaczęłam je mówić, ani co one oznaczają.
- Było to starożytne zaklęcie w nieznanym ci języku. Dodawało ono szybkości oraz większej mocy wybicia.
To jedna z nielicznych chwil kiedy South rozmawiał ze mną o czymś na jakiś temat. Może niedługo częściej będziemy mogli to robić.
- South możesz przyprowadzić wszystkie koni do krawędzi?
Kiwnął głową.
- Uważaj na siebie - powiedział.
Gdy odszedł coś mi przyszło do głowy. Skąd wiedziałeś o tym zaklęciu...? Ale teraz miałam większy problem. Jak zwrócić uwagę uciekających i panikujących ludzi? Wspięłam się na dużą skrzynię.
- Przepraszam!
Sama ledwo się usłyszałam.
- Halo!
To na nic. Ale może to się uda... Skupiłam się i wypowiedziałam dobrze mi już znane zaklęcie.
Białe światło rozbłysło. Teraz wszystkie oczy były skierowane na mnie.
- No nareszcie...Ekhem - przeszłam do nieco głośniejszego tonu- No więc... Bez paniki. Skierujcie się w stronę przepaści. Druidzi was uratują.
Rozległy się szepty jednak po chwili wszyscy udali się na miejsce nie mając innego wyjścia. Konie już tam czekały.
- Dobra robota South.
- Co teraz, Raven? - spytał Randy z drugiego końca.
No właśnie co teraz...
- Wiem! Wendy!
- Hm?
- Spróbuj użyć tego zaklęcia. Wiesz tego ze strzałą i liną!
- Rozumiem!
Gdy zakończyła inkantację, strzała zmieniła się w harpun. Wycelowała i wystrzeliła go zaczepiając o dach. Drugi koniec przywiązała do drzewa.
- Myślisz, że to bezpieczne?
- Powinno wytrzymać - powiedziała szarpiąc za linę.
Mieszkańcy chwycili jej się i bezpiecznie przeszli na drugą stronę. Pozostała jeszcze sprawa z końmi. Nie było czasu na rozmyślanie. Prześladowcy byli coraz bliżej. Przecież zwykłe konie nie dadzą rady przeskoczyć! Próbowałam odstraszyć cienie ale brakowało mi już energii. Całą zużyłam na to dziwne zaklęcie, które rzuciłam na Southa. Shinon nie było w pobliżu, a my nie mieliśmy pojęcia co robić. Druidzi byli na innych obszarach. To nie może się tak skończyć...!