środa, 25 stycznia 2017

Rozdział 26.7


Rozdział 26.7
,,Nie bój się''  

Trening. Trening. Tylko trening. To robiłam bez przerwy. Kiedy dawałam chwilę by klacz mogła odsapnąć, Lisbeth dawała mi lekcje teorii. Można powiedzieć, że uczyła mnie miłości do koni.
Chciałam dać z siebie wszystko by inni mogli zobaczyć jak bardzo mi na niej zależy. Udowodnić, że to nie zwykła zachcianka, ale prawdziwe uczucia.
Osiodłałam mojego rumaka i ruszyłam w stronę padoku co chwilę klepiąc ją po pysku. Zatrzymałam się kiedy zobaczyłam parę osób stojących wokół ogrodzenia. Pan Smith, Sands... I rodzice chłopaka.
Joshy gdy tylko mnie dostrzegł dał ręką znać bym przyprowadziła konia. Zaczęłam nerwowo błądzić wzrokiem po okolicy w poszukiwaniu Hermana, którego nigdzie ani śladu.
Podeszłam niepewnie, zaciskając mocno dłoń na uździe.
- Dzień dobry...- powiedziałam siląc się na jak najbardziej obojętny ton.
- Jest piękna! - zignorował mnie pan Smith i natychmiast zbliżył się do klaczy dokładniej ją oglądając - Z każdym dniem coraz piękniejsza. Nieprawdaż, panie Sands?
- Ależ oczywiście...- mężczyzna wyciągnął rękę w stronę klaczy, który nagle stanęła dęba i głośno zarżała przyprawiając wszystkich o wstrzymanie oddechu.
- Cicho...Ciii...Już dobrze! - szeptałam szarpiąc za uzdę w nadziei, że uda mi ściągnąć ją na dół.
Gdy udało mi się dosięgnąć pyska, szybko go objęłam i delikatnie zaczęłam gładzić jej szyję.
- Myślałem, że po pobycie w stajniach Jorvik już nie jest taka nerwowa - westchnął pan Smith.
- Bo nie jest - wtrąciłam - Wystraszyła się.
- Czego?
Popatrzyłam znacząco na pana Sandsa. Nie podobało mi się, że chciał położyć swoje łapska na tej pięknej szyi.
- Chyba nie myślisz, że...
- No niestety, klacz według mojego syna spokojna jest tylko przy dziewczynie.
- Może nam się przedstawisz?
Mój rozum podpowiadał mi by nie mówić o sobie więcej niż potrzeba, zwłaszcza w obecności Sandsa.
- Nazywam się Raven Icelake. Pracuję w stajni Jorvik.
- I ty chcesz ją kupić? - spojrzeli na mnie podejrzliwie.
- Nie ja tylko właściciel stajni.
- No tak, to zmienia postać rzeczy...- podrapał się po głowie Smith - Mógłbym się przejechać?
Joshy spojrzał na mnie i kiwnął głową, a ja z wahaniem przekazałam wodzę mężczyźnie.
Jednym skokiem znalazł się na grzbiecie klaczy i wykonał szybki ruch łydkami.
W jego jeździe widać było wieloletnie doświadczenie i profesjonalizm. Nie mogłam się z nim równać. Był zupełnie na innym poziomie. Nie pozwalałam klaczy na samodzielne zmiany tępa. Prowadził ją tak jak on chciał. Nie dawał jej swobody. Tak chyba powinno być, ale...
- Joshy...- odezwałam się.
- Tak?
- Czy ona będzie z nim szczęśliwa...? - spytałam nagle czując, że moje oczy robią się mokre.
- Raven... - nie do końca wiedzący co ma odpowiedzieć chłopak, objął mnie drżącą ręką.
Zapanowała chwila ciszy, w której patrzyłam jak dobrze radzi sobie Smith na ,,moim'' koniu.
Czułam jak nadzieja powoli ze mnie uchodzi, a wszystkie treningi tak naprawdę nie miały znaczenia bo kto na tym świecie mógł z amatora zmienić się w profesjonalistę w zaledwie parę dni.
On może dać jej wszystko - prawdziwe wyszkolenia, zawody, prestiżowy ośrodek jeździecki, z którym nawet stajnia Jorvik nie może się równać. A ja nic.
- Na pewno dobrze się nią za...
- Nie - powiedział stanowczym głosem Joshy, nie odrywając wzroku od klaczy.
- Co...
- Nie. Nie będzie.
- O czym ty...
- Nie będzie i już. Nie ma takiej opcji. Szczęśliwa? Spójrz tylko na nią.
Przypatrzyłam się dokładniej, nie mając pojęcia o czym mówi Joshy.
- Wygląda na...Smutną...? - przekrzywiłam lekko głowę.
- No właśnie. Uwierz mi, że za każdym razem kiedy widzę was razem ona wygląda zupełnie inaczej. Tryska energią, zachowuje się w miarę spokojnie, pozwala ci na pieszczoty - wskazał na nią galopującą na padoku - Uważasz, że Smith jest taki, dobry?
- Oczywiście...
- Popatrz dokładniej.
Skupiłam teraz wzrok na rzeczach, o których mówili Lisbeth i Herman. W tej perfekcyjnej postawie jeźdźca dało się dostrzec kilka błędów, ale tu nie o to chodzi. Mężczyzna był spięty, trzymał wodzę krótko tak jakby obawiał się, że klacz zaraz stanie dęba i zrzuci go na ziemię. Chciał udowodnić, że radzi sobie na niej dobrze, ale w jego jeździe nie dostrzegałam już tej pewności siebie. A już na pewno nie było mowy o zaufaniu.
Przez to wszystko nawet nie zauważyłam kiedy zjawił się Herman. Przedstawił się rodzicom Joshiego i bez dalszych zwlekań rozpoczął rozmowę o transakcji.
- Jestem w stanie dać za nią taką sumę. Proszę się zastanowić.
- Kochanie to nie tylko pieniądze - zwróciła się do męża kobieta - Pomyśl ile radości sprawisz tej dziewczynie.
- Tato, ja też wolałbym, żeby trafiła do Raven. Wiem, że przy niej ta klacz będzie miała lepsze życie .
Będzie traktowana jako coś innego niż tylko kolejny koń w stajni.
Mężczyzna westchnął i podrapał się po głowie.
- Zastanowię się. Tym czasem chciałbym zobaczyć jak jeździsz - słowa te skierował do mnie i dał znać by pan Smith zakończył jazdę.
- Jak się jechało?
- Bardzo dobrze...Z wyjątkiem tego...
- No na pewno było świetnie - przerwał mu pan Sands.
Wydawało mi się, że temu człowiekowi najbardziej zależało na tej  klaczy. Pytanie tylko dlaczego.
Podeszłam do niej i objęłam rękami jej pysk.
- Pokażemy im jak wygląda prawdziwa jazda? - szepnęłam, a ona parsknęła w odpowiedzi.
Usiadłam wygodnie w siodle i wzięłam głęboki oddech. Trzęsącymi dłońmi chwyciłam wodzę.  Teraz albo nigdy. Wszyscy patrzą. Muszę pokazać się z jak najlepszej strony. Delikatnie szturchnęłam jej boki łydkami. Nie wiedziałam co się ze mną dzieję. Serce biło mi coraz szybciej. Nie mogłam złapać oddechu. Klacz lekko szarpnęła głową by sprowadzić mnie z powrotem do rzeczywistości. Uśmiechnęłam się słabo jakbym próbowała przekonać siebie, że wszystko jest w porządku. To tak jak trening...Prawda...?
Wyprostowałam plecy i zacmokałam, przechodząc do kłusu. Przyspieszyłam by złapać rytm.
Wszystko szło dobrze. Kątem oka zobaczyłam jak Joshy i Herman pokazują kciuki uniesione w górę.
Wszyscy stali przy ogrodzeniu. Jedynie pan Sands daleko w tyle. Przeszywał mnie wzrokiem, przez co przeszły mnie nieprzyjemne dreszcze.
Chyba czas przejść do galopu. Na samą myśl o tym nie potrafiłam przełknąć śliny. Czułam się jakby coś utknęło mi w gardle. Kiedy już stwierdziłam, że w miarę się uspokoiłam wykonałam szybki ruch łydkami i zacmokałam. Jak zawsze na początku gwałtownie zagalopowała, a ja pochyliłam się mocno do tyłu. Od razu skarciłam się za to w myślach i przyjęłam pozycję, którą Herman co lekcję mi tłumaczył. Chyba pierwszy raz tak dobrze mi wyszło. I wszystko szło pięknie do czasu... Zerknęłam w stronę widowni by zobaczyć ich reakcje. Przyjaciele oczywiście byli zachwyceni, tata Joshiego z uznaniem kiwnął głową, gdy Herman przypomniał mu, że nauczyłam się tego w kilka dni. Martwił mnie tylko pan Sands, który szeptał do siebie coś pod nosem i nagle...uśmiechnął się...? Natychmiast spanikowałam. Coś musi być nie tak. Ale nie mam pojęcia co. Nie wiem też czemu aż tak tym się przejęłam, ale to nie moja wina, że wydawał się taki podejrzany. Sprawdźmy... Nogi w strzemionach, siodło się trzyma, z uzdą też wszystko dobrze... Może podkowa? Może nie potrzebnie panikuje? Ten facet jest dziwny nie wiadomo co mu przyszło do głowy... Postanowiłam kontynuować jazdę. I w tym właśnie momencie straciłam kontrolę nad koniem. Najpierw jakby się potknęła, cofnęła się parę kroków do tyłu, a na koniec stanęła dęba. Puściłam wodzę, jedną ręką chwyciłam grzywę, a drugą przytrzymałam się siodła. Byłam zbyt przestraszona by przypomnieć sobie co robić w takich sytuacjach. Zacisnęłam powieki kiedy mocno uderzyła przednimi kopytami o ziemię i puściła się bardzo szybkim galopem. Miałam ochotę krzyczeć, ale wiedziałam, że wtedy tylko pogorszę sytuację. Wiedziałam, że wtedy na pewno już nie będzie moja...Mimo to jedyne co w tej chwili chciałam zrobić to zatrzymanie się i poczucie nogami gruntu. Joshy i Herman coś do mnie krzyczeli, ale stres nie pozwalał mi działać, a ich słowa do mnie nie docierały.
- Trzymaj się Raven! - usłyszałam przeciągły krzyk, który nie należał do żadnego z nich.
Uchyliłam lekko powieki i zobaczyłam stojącą na wzgórzu Ivy.
- Tak samo jak na Angel!
Chwile zajęło mi zrozumienie co miała na myśli. Na Angel też jechałyśmy bardzo szybko. Przestraszyłam się i przez to ominęło mnie to wspaniałe uczucie jakie daje jazda konna. A gdy w końcu się przełamałam było już tylko pięknie.
- Nie pozwól by kierował tobą strach! - zdzierała sobie dalej gardło.
- Ona czuje, że się denerwujesz! - przybiegła na miejsce Lisbeth.
Strach... To strach nadal trzymał mnie przy ziemi. Czy to przez strach tak długo się opierałam? To czego zawsze pragnęłam miałam tuż pod nosem, jednak nie dostrzegałam tego przez te długie lata.
A skoro już i tak spisałam tą jazdę na starty to czemu by nie spróbować się podnieść... W jednej chwili się opamiętałam i choć nie miałam jeszcze lekcji z cwału wiedziałam jaką pozycję przyjąć.
Na widowni rozległy się wiwaty, a ja odzyskałam pewność siebie.
Pochyliłam się nad uchem klaczy.
- To wina Sandsa, prawda...? - szepnęłam - Nie wiem co on ci zrobił, ale jeśli choć trochę ci zależy, żeby tu zostać utrzymaj takie tępo dobrze?
Zarżała, można by powiedzieć z radością i pozwoliła mi się prowadzić. Na zakręcie jakimś cudem udało mi się płynnie przejechać, co wywołało nie mały podziw.
- Ostanie kółko! - oznajmił Herman.
Kiwnęłam głową.
- Pokaż na co cię stać kochana. Teraz dajemy z siebie wszystko.
Wyminęłyśmy rozstawione obok przeszkody i rozpoczęłyśmy ostatnie kółko. Znowu przyspieszyła, ale ja już się nie bałam postanowiłam jej zaufać. Ostanie okrążenie było wspaniałe, a zahamowanie wyszło równie dobrze.
Zeszłam na ziemię i mocno przytuliłam wciąż jeszcze nie mojego konika. Ivy, Joshy i Lis przeskoczyli przez ogrodzenie by zaraz rzucić się na mnie, niektórzy nawet ze łzami w oczach.
- Było aż tak źle? - spytałam z przekąsem.
- Byłaś wspaniała! - potrząsnęła mną Ivy.
- To mało powiedziane - zaśmiał się Joshy.
- Jeszcze za wcześnie na świętowanie... - powiedziałam widząc ojca Joshiego zmierzającego w naszą stronę z dość poważną miną.



Wow, ile to już minęło od ostatniego rozdziału? Nie mogę uwierzyć, że po mimo faktu, że było tyle wolnego nic nie wstawiłam... To się chyba nazywa prawdziwy brak weny...xD Ciekawe czy jeszcze ktoś będzie to czytał. Nie ważne, ja i tak nie zrezygnuję z pisania tego. Bo to opowiadanie nie jest nawet jeszcze w połowie! Przepraszam za tak długą nieobecność i za to że ten rozdział jest taki jaki jest...
Pozdrawiam~!







2 komentarze:

  1. Ja czytam! xd Świetny rozdział ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. Ahh... całkiem całkiem... niczego sobie! Dawno tu nie zaglądałam :) ale... jeżeli chodzi o brak weny to rozumiem, ja jakiś czas temu usunęłam mojego bloga i piszę do zeszytu... ostatecznie chyba wrócę do bloggowania

    OdpowiedzUsuń